Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/117

Ta strona została uwierzytelniona.

na swą panią, znalazła ją w fotelu, z oczyma w niebo wzniesionemi, zadumaną, z uśmiechem na ustach.
Naturalnie panna Drobisz o nic pytać nie śmiała, ale z usposobienia pani Idalii wnosiła, że musiała być rada z posiedzenia. Była wieczora tego czułą dla wszystkich, dla dzieci, dla sług, dla Basi swej szczególniej, której podarek znaczny zrobiła, o Zarzeckim mowy nie było, ale około zwierciadła zachód wielki nazajutrz; rozpatrywanie się w twarzyczce, obawy, tak że panna Drobisz musiała jej poprzysiądz że wyglądała cudownie, że odmłodniała, że piękniejszej pani nie było w całej Warszawie, może na całym świecie nawet...
Zygmunt wyszedłszy na ulicę błądził długo, nie chcąc powrócić do domu. Skierował się ku mieszkaniu siostry i zawrócił ze wschodów, dwa razy był pod drzwiami własnego mieszkania, i poszedł dalej. Nareszcie późno dość zjawił się się w cichym salonie Du Royerów blady, pomięszany, tak że sama pani o chorobę go posądziła.
Całą noc słyszano go chodzącego po izdebce i wzdychającego ciężko.
Dzień następny nie przyniósł mu ulgi. Spotkał się z siostrą, która popatrzywszy nań bystremi swemi, przenikającemi oczyma, powiedziała otwarcie.
— Wiesz, że ty mi się nie podobasz! Wyglądasz jak człowiek który z sobą samym nie jest w zgodzie, ty się czemś męczysz. Mów! nie taj, może ci to ulgę przyniesie?
— Nic mi nie jest! — odparł Zygmunt, — masz imaginacyę. Głowa mnie trochę boli.
— Zygmusiu, byle nie serce! — odparła siostra.
O ojcu od dni kilku nic nie wiedzieli, taił się zawsze jeszcze ze swojem mieszkaniem, mówił o wybraniu się na