Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/122

Ta strona została uwierzytelniona.

bione samolubstwo. Poświęci swej fantazyi ciebie, nas, i odbierze ci życie, zatruje. Nic nie wiem, lecz jeśli jest choć cień poufnego stosunku z nią — strzeż się — uciekaj.
Bogata pani nauczyciela do syna znajdzie łatwo, niemasz obowiązku poświęcać się dla niej. To nie miejsce dla ciebie.
— Żadnego w świecie, jak ty nazywasz, stosunku — nie ma!— odparł ciągle burząc się Zygmunt. Śni ci się nie wiedzieć co. Dla czego nie mam być nauczycielem tam gdzie mi się podoba?
— Wszędzie gdzie ci zda, mój Zygmuniu, tylko nie u Manczyńskiej, — mówiła Lucia. — W oczach ludzi będzie to wyglądało zawsze na wynagrodzenie za cnotę ojca... Ojciec by tego nie ścierpiał.
— Więc proszę o tem ojcu nie wspominać, — wtrącił porywczo Zygmunt — bardzo proszę. Nic nie ma i nic nie będzie. Jestem u Du Royerów od roku, potem nie wiem co z sobą zrobię, ale to pewna że wstydzić się za mnie nie będziecie potrzebowali.
Mówiąc to wstał i chciał odchodzić, gdy siostra mu się na szyję rzuciła.
— Nie gniewaj że się! Zygmusiu, bracie drogi, ciebie jednego mam, strzegę jak skarbu. Boję się o ciebie, powtarzam, bo kocham. Nie płać mi za miłość urazą.
— Jesteś podejrzliwa i traktujesz mnie — jak dziecko, począł, nieco uspakajając się Zygmunt.
To mi się niepodoba — ten rodzaj kurateli oburza mnie.
Względem biednej Manczyńskiej masz niesłuszne uprzędzenia. Jest to kobieta nieszczęśliwa, bez przyjaciół, otoczona pochlebcami — całe życie męczyła się, bo męża nie kochała i on jej godzien nie był.