Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/139

Ta strona została uwierzytelniona.

— A zkądże ty, mój kochany, — przerwał stary, — lepiej ją masz znać nademnie?
Powiem ci jeszcze i to, że taka młoda i piękna pani jeśli rozum ma, nie dobiera sobie do syna ładnego i młodego chłopaka, bo z tego głupie gadanie rośnie.
Żeby na ciebie ludzie pleść mieli żeś został faworytem u wdowy, — w grób by mnie to wpędziło! niech Bóg uchowa! Rób sobie co chcesz, a od Manczyńskiej mi wara. Nie pozwalam.
Aniela spojrzała na Zygmunta, który siedział ciągle z głową spuszczoną. Nie odpowiedział ani słowa, nie śmiał, lecz ze wszystkiego widać było, że cierpiał i zakaz ojcowki dotknął go mocno.
Skromne śniadanie było skończone. Zarzecki wstał, znowu dzieci uściskał, i wziąwszy za kij wyszedł. Brat i siostra ruszyli się także za nim, żegnając jakoś chłodno z sobą. Zygmunt popatrzał na zegarek i puścił się szybkim krokiem ku domowi.
Lucia miała w pobliżu lekcyę i pośpieszyła na nią. Cały dzień potem nie była w domu aż do wieczora, a gdy o mroku przyszła po klucz do służącej, której go zwykła była zostawiać, ta oznajmiła jej że już dwa razy jakiś stary człek dopytywał się o nią, chcąc mówić z nią koniecznie.
Lucia domyśliła się w nim łatwo ojca i niespokojna weszła na górę. Nie wiedziała gdzie go szukać, musiała czekać do rannej mszy u Bernardynów. Składała nuty na półce myśląc o tem, gdy drzwi się otworzyły i stary Zarzecki wpadł szybko do izdebki. Szedł zamyślony ku córce, zapomniawszy zrzucić czapki, ranna wesołość znikła mu z twarzy, zasępiony był.
— Słuchaj Luciu, — odezwał się, — mam ci coś do po-