Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/141

Ta strona została uwierzytelniona.

zrobię jak na kieł zechce wziąść? Przyszedłem do ciebie, ty jako siostra przemówić możesz. Powiedz żem chodził, szperał, że o tych paskudnych konszachtach wiem, że mi na głowie włosy dębem stają — do grobu mnie tem wpędzi. Podła rzecz! Paskudna rzecz! Taka jejmość nie boi się niczego, ani nawet pana Boga, zgubi człeka, spodli go, zmarnuje się.
Lucia słuchała ciągle.
— Kochany ojcze — odezwała się cicho i nieśmiało, — mnie powiedzieć mu coś będzie trudno, zrobię jednak co mogę, sprobuję, choć za skutek nie ręczę. Siostra, kobieta, nie znajdę u niego posłuchania.
— Ja nie chcę do ostateczności się posuwać — wybuchł Zarzecki, dla tego ślę ciebie naprzód, a gdy to nie pomoże, pomodlę się, zapłaczę i co ojciec powinien zrobię.
Uderzył w stół ręką stary i wstał.
— Bóg mnie dotknął, — zamruczał, — gdym sądził że już wszystko złe się skończyło.
— Ojcze kochany, jeszcze nie ma nic! Zygmuś u du Royerów! Do skończenia roku daleko! nietrzeba się gryźć tem co nie przyszło jeszcze i może nie przyjść nigdy.
— Co ty wiesz! — zawołał stary wzdychając — jam na świat patrzał, ja wiem co się dzieje na nim.
Niech Bóg przemieni i odwróci!
Ręce złożył stary i modlitewkę począł szeptać a skończywszy ją jeszcze raz powtórzył.
— Mów z nim, nie posłucha? wystąpię ja!
I wyszedł.




W rok potem — jesiennego dnia chmurnego, przy deszczu zimnym i wichrze, który resztę liści pożółkłych