Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/143

Ta strona została uwierzytelniona.

Karawan się odsuwał powoli, gdy wysokiego wzrostu mężczyzna, szpakowaty, twarzy rumianej, z postawy zakrawający na szwajcara hotelowego i czapkę też mający z jakimś galonkiem, przybliżył się do panny salutując ją wesoło.
— Jak się panna Barbara ma? — odezwał się rękę jej podając.
— A pan jak?
— Po troszeczku! z biedą! at! at! — rzekł śmiejąc się szwajcar.
Stanął poufale obok otyłej jejmości, patrząc jej w oczy, jak się spogląda dobrej starej znajomości.
— Wiesz panie Serafinie, kogo powieźli, szepnęła cicho panna Barbara, w której czytelnicy poznają łatwo faworytę pani Idalii, wcale niezmienioną pannę Drobisz.
— A kto to może wiedzieć! — wesoło odparł Serafin — tyle znać że golca jakiegoś, bo biedą pojechał na cmentarz, i nieludno za trumną.
Panna Barbara schyliła się ku uchu pana Serafina, który grzecznie głowę zniżył, aby go dosiądz mogła.
— Naszego Zarzeckiego na cmentarz potransportowali. Jak mamę kocham!
Ruszyła ramionami.
— Ja od razu mówiłam że to się źle skończy. Zawsze równy równego sobie powinien szukać, a już jak panowie romansują w garderobie, a panie w przedpokoju, to zawsze awanturą się kończy. Ja pani perswadowałam, do czego się to zdało! Znalazłaby była sobie w kim się kochać z tych ludzi co umieją jak należy poromansować i wiedzą kiedy dać pokój. Nie i nie! Wiedziałam że to się jej naprzykrzy, i że potem bieda będzie. Otóż się tak stało jak mówiłam. Romansowała, romansowała, póki się nie rozpa-