Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/152

Ta strona została uwierzytelniona.

Minęło pół roku, stary Zarzecki nie wstawał z łóżka, doczekał wiosny, spodziewając się polepszenia, podstąpiła puchlina powoli, oddech stał się ciężkim, p. Jakób poczuł zbliżanie się śmierci, ale przyjął ją jak długo oczekiwanego gościa. Żalił się tylko że Zygmunta nie zobaczy, że młyna swojego nie dokończy.
Pięknego dnia kwietniowego wychodził znowu pogrzeb skromny na cmentarz w Żabiem, za trumną szła przodem czarno ubrana kobieta, nie mogąc płakać już. Pochowano starego Hołotę, Aniela powróciła do dworku, w którym już dłużej pozostać nie miała prawa. Nazajutrz rządzca pani hrabiny Manczyńskiej, sam przyszedł się dowiedzieć kiedy chałupę mu zdadzą.
— Natychmiast, — odpowiedziała Aniela.
Stary proboszcz w szopce obiecał pomieścić sprzęt, którego zbyć nie było podobna, córka wzięła w spuściznie po ojcu starą wymodloną książkę i wygładzony palcami jego różaniec. Obeszła izdebki — była bezdomną teraz. Nawet ten kąt w którem lata męczeńskie przeżyła, nie należał do niej. Chałupę natychmiast zrzucić miano, ażeby z ogrodu nie zasłaniała widoku.
Z małym węzełkiem na furce chłopskiej wyjechała sama teraz jedna w świecie całym, Aniela, nie wiedząc nawet dokąd się uda.
W Warszawie miała znajomych, życzliwych i może wrzawę która głuszyła natrętne głosy duszy, wspomnień jęki. Znalazła się tu znowu na bruku, ze swoją teczką w ręku, zmuszona biegać za chlebem powszednim. Ostatnie lata jedno jej przyniosły dobrodziejstwo, odjęły piękość młodą i świeżą, oblokły twarz przedwczesną dojrzałością. Zbladły rumieńce, pożółkły alabastry, przygasły, zmieniły się kształty, pochyliła głowa, nikt już za prze-