Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/010

Ta strona została uwierzytelniona.

Ilu ich było, mój Boże, co i sił mieli nademnie więcej i prawa do życia, a w kwiecie kosą podcięci padli, gdy ja jako łopuch i pokrzywa pod płotem stojąca ocalałem...?
Aby świat ten zrozumieć, chyba nie z niego patrzeć potrzeba na sprawy ludzkie i losy — przecież wierzyć musimy, iż to co się dzieje, sprawiedliwem i dobrem być musi.
Nim więc pisać rozpocznę — naprzód przyznać muszę uroczyście, że jako za życia fałszem ust moich nie zmazałem nigdy, tak i kart tych nim nie zbruczę, pisząc prawdę czystą, choćby się do niej przyznać wstyd było.
Nie będę fałecznie przodków sobie wymyślał żadnych — ilem wiedział tyle wyznam, a nie wszystko w życiu własnem było dla mnie jasnem. Takie było już przeznaczenie moje.
Od tego więc poczynać muszę, ani się sromam wyznać, że ani roku urodzenia mojego, ani rodziców moich nie znam. Wina w tem nie moja, żem na ten świat przyszedł pono jako gość nieproszony. To tylko zaznaczyć mogę, iż żywot rozpocząłem w tych leciach, gdy wielkim księdzem był Kaźmirz, Jagiełłowy syn wtóry, za panowania w Polsce Władysława, który zginął, nieodżałowane panię — pod Warną walcząc z pogany.
Z dzieciństwa mojego mało co mi się w pamięci zostało, a to co sobie przypomnieć mogę, dlatego się może w umysł młody wraziło, że te pierwsze lata życia nie płynęły mi jednostajnie, a było w nich już dla dziecka zagadek i niespodzianek wiele.
Kobieta uboga, prosta mieszczanka, której imię było Sonka, a po mężu ją Gajdysową mianowano — opowiadała się matką moją, chociaż, jak się potem okazało, nią nie była. Mąż jej Gajdys na zamku miał około stajen książęcych zajęcie, był nad niemi starszym dozorcą, przyczem i młodsze źrebce ujeżdżał. Człek był dobroduszny, jako to najczęściej si-