Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/012

Ta strona została uwierzytelniona.

i blasku. Naówczas do chaty jakby promień wpadł słoneczny z nią razem.
Gajdysowa, ledwie rękę jej ucałowawszy, śpieszyła drzwi zaraz na skobel zasunąć, i choćby kto się dobijał, to go już nie wpuszczano.
Przybyła pani rzucała się na mnie, porywała, sadzała na kolanach, okrywała pocałunkami, przyciskała do piersi, śmiała się razem i płakała.
Nawykły tak byłem do tego, iż mi przynosiła słodycze, zabawki dziecięce, przyodziewek różny, wygodny a nie bijący w oczy, żem za nią tęsknił, a gdy odchodzić miała, trudno mnie od niej oderwać było.
Nieraz, sam nie wiem, jak się to działo, ale pieszczotami jej utulony, objąwszy ją za szyję, na kolanach jej usypiałem, a słodszego snu w życiu nad ten nie było dla mnie.
Ale niekiedy wiele czasu upływało, a widać jej nie było, to znowu przez dni kilka z kolei wracała ciągle i dłużej przesiadywała; nie można było odgadnąć, ani kiedy się ona zjawi, ani na jak długo.
Wpadała czasem jak po ogień, a ledwiem miał czas objąć ją i przytulić — uchodzić musiała.
Gajdysowa i mąż jej, oboje z wielkiem dla niej byli poszanowaniem, ona też im łaskawą i wielce dobroczynną. Nie odchodziła nigdy prawie, coś dla nich, dla Marychny i dla mnie nie zostawiwszy.
Gdym mówić począł, kazała mnie nieznajoma pani matką siebie zwać — Gajdysową też tak mianowałem i miałem ich naówczas dwie, a Bóg widzi, nie wydawało mi się, aby było nadto.
Ta matka, którą rzadziej widywałem, psuła mnie i pieściła, gdy Gajdysowa surowszą daleko będąc, naprawiała to, co tamta zepsowała.
Prostej kobiecie serce rozumu dolewało. Znała ona to dobrze, iż losy moje przyszłe niepewne były, więc zmięknąć mi nie dopuszczała. Owszem umyślnie na chłód, na słotę, do roboty mnie pędzała, ciągle