Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/013

Ta strona została uwierzytelniona.

to powtarzając, że Bóg wie jeden co mnie czeka. Więc jak skorom chodzić począł, razem ze starszą Marychną boso musiałem w podołku z podwórka trzaski obmokłe przynosić, drób zapędzać, małe posługi w domu spełniać, więcej dlatego, aby się nazwyczajał do wszystkiego, niżby gwałtowna była potrzeba.
Dla starszej córki swej Sonka bywała często surową, nieraz się jej kuksaniec dostał — mnie też bywało połaje, popchnie czasem, gdym szedł leniwo, ale nie uderzyła nigdy. Jeżelim co zbroił a przewinił srogo, wówczas brzozowy winnik, jakich do łaźni używano, z za pieca dobywała i nim mi groziła, ale na plecach moich nigdy on nie postał.
Sam Gajdys w domu siadywał mało; jam też z nim niewiele miał do czynienia, ale i on dobrym dla mnie był, a zdala mi się uśmiechał.
Wychodził zwykle z domu o świcie, potem jeść powracał, dwa razy we dnie, a wieczorem bywało i tak, że napity przyszedł. Wówczas już prosto się kładł i zasypiał.
Pani ta, która mi się matką nazywać kazała, dopóki młodszym był, przychodziła częściej — a potem coraz rzadziej... Wówczas niekiedy długo na osobności rozmawiała z Gajdysową, płakiwała trzymając mnie na kolanach, tak, że ciepłe jej łzy dobrze po dziś dzień na twarzy mojej pamiętam.
Bywało, że mnie osmolonego, nieumytego zastała — ale i chwili nie chcąc stracić, takim brała na kolana, jakim byłem, nie dawszy nawet Sonce ręcznikiem mnie otrzeć.
Pamiętam i to, com naówczas ledwie mógł zrozumieć, że ciągle do ucha jedno mi powtarzała;
— Nie zapomnisz ty o mnie? nie zapomnisz?
Tak razu jednego przybywszy poruszona, smutna, blada — płacząc powiesiła mi na szyi, na mocnym sznurku krzyżyk błyszczący, nalegając a przykazując mocno, abym go nigdy a nigdy nie zrzucał i nie stracił.