Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/020

Ta strona została uwierzytelniona.

i sobie, że w Krakowie się wyuczywszy, powrócę nazad.
Od lat kilku opiekunki tej nieznajomej, która mi krzyżyk na piersi zawiesiła, już nie widywałem. Mówiła Gajdysowa, że odjechała daleko. Od czasu do czasu tylko przychodziły od niej podarki i pozdrowienia, a gdym pytał, czy ją kiedy widzieć będę, stara Sonka głową pokręcając, odpowiadała wątpliwie. — Bóg to wie, moje dziecko.
Trzeciego roku nauki mej u ks. Lukisa, nadjechali panowie jacyś na zamek z Krakowa, dla narady z wojewodą, i ks. Łukis ściskając mnie zapowiedział, że zapewne ja z niemi do Krakowa się teraz dostanę, że takie były rozkazy.
Ale czyje one były, kto je dawał, kto się mną opiekował, nie mówiono mi. W chacie Gajdysów smutne się poczęły przygotowania do tej mojej w świat wyprawy. Oboje oni nawykłszy do mnie, rozstawali się ze mną z boleścią, chociaż przyrzekłem im, że do nich powrócę. Ja sam nie wiem, czy więcej bolałem nad tem, że ich i Wilno opuszczę, czym goręcej pragnął do Krakowa się dostać.
Młody umysł każda nowość zaprząta a mnie więcej jeszcze chciwość tej nauki, o której ks. Łukis powiadał zawsze, że jest studnią niezgłębioną, ciągnęła urokiem wielkim.
Wyznać jednak muszę, że choć naówczas chłopięciem byłem, w którego wieku mało się jeszcze troszczyć zwykło o siebie i losy swe, mnie jednak niektóre życia przygody już do myślenia wiele dawały. A gdym, nierozumiejąc ich dobrze, Gajdysowej o wytłumaczenie ich pytał, odpowiedzi jej jeszcze bardziej ciekawość moją drażniły.
Gajdysowa długo bardzo milczeniem mnie zbywała, gdym dopytywał o tę panią, która mi się matką naprzód nazywać kazała, a potem nagle opuściła, i o tych co się mną opiekowali teraz, i to, do czego mnie w przyszłości przeznaczano.