Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/034

Ta strona została uwierzytelniona.

Mnie się tu wszystko cudownem zdawało!
Ks. Jan z nami gospodą stanął w domu przy ulicy św. Anny, inni nasi towarzysze podróży na zamek i po domach swoich się rozjechali.
Trochę widok ten pięknego i wielkiego miasta zatarł we mnie smutne wrażenie owego noclegu, ale cokolwiek mi go na pamięć przywodziło, a szczególniej mój krzyżyk, gdy go dotknąłem, znowu mi boleść pierwszą powracał.
Kleryk nazajutrz słowa dotrzymał. Poszliśmy na miasto i do kościołów, jakich ja w życiu mojem nie oglądałem; do P. Maryi, do kilku zakonnych, do Bożego Ciała i co ich było w pośrodku miasta, bośmy za mury nie wychodzili.
Dziwiłem się bogactwom i wspaniałościom, liczbie duchowieństwa, nabożeństwom okazałym; jedno mnie tylko raziło, że oprócz mowy polskiej, prawie tyle co jej, słyszeliśmy dokoła niemieckiego szwargotu. Stroje też mieszczan dużo pomiędzy niemi różnych Niemców się domyślać kazały, ale i z innych narodów około sukiennic kręciło się dziwnie postrojonych kupców i podróżnych niemało, a tu języków się było można nasłuchać osobliwych.
Rynek i kamienice około niego wspanialsze były, niż książęcy zamek wileński. Ratusz z wieżą, sklepy ogromne, a dalej domy wysokie, całe malowane i rzeźbione, podobały mi się bardzo.
Na niektórych święci patronowie stali ponad bramami jakby żywi, na innych wizerunki królów wyglądały i rozmaity zwierz, jakby skamieniałe jelenie, lwy, orły, barany, kruki. Śmiał się kleryk, gdym stawał przypatrywać się tym niewidzianym rzeczom. Każdy bowiem dom miał w rynku szczególniej coś, czem się odznaczał od innych i po czem odróżnić było można.
Wszystko to świeże, lśniące, pomalowane wytwornie, gdyby żywe stało. Cóż dopiero powiedzieć o sklepach, jakich ja i śnić nawet nie mogłem, bo pełne