Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/045

Ta strona została uwierzytelniona.

Przybywszy do Krakowa z generałem zakonu swego, gdy dla wielości kościołów, relikwij i nabożeństwa wielce sobie tu upodobał — pozwolono mu zostać przy zakrystyi.
Jakiś czas chodził do kollegium na naukę, gdziem go widywał w sukni mocno wyszarzanej, ubogiej, z wielkim drewnianym krucyfiksem na piersi na prostym sznurku zawieszonym, jak w ostatniej ławce w kącie się tulił, oczu ludzkich unikając.
Rozpowiadano o nim też, jak o Świętosławie i o żywocie jego rzeczy dziwne, które że prawdziwemi były, nie miał wątpliwości. Celkę miał maleńką przy zakrystyi, w niej kominek, przy którym sam sobie biedną strawę ważył, post najściślej zachowując. Z zakrystyi zaś wyprosił sobie klucz do kościoła, gdzie więcej czasu spędzał niż w celi, krzyżem leżąc godzinami na modlitwie.
We dnie czasami tylko godzinę jaką zabawiał się pracą ręczną, wyrabiając z drzewa puszeczki na Wiatyk, bardzo misternie, a te kapłanom po kościołach rozdawał.
Od tego też, jak od Świętosława, niewiele było można posłyszeć, bo milczał rad, lub modlił się, a w rozmowy nie wdawał, czas na nich spędzony uważając za stracony.
Wszyscy go naówczas już, gdy jeszcze dość młodym był, za świętego niemal uważali, choć on sam za ostatniego tylko ze sług i w klasztorze i na świecie chciał uchodzić. Dlatego i z pochodzeniem swem książęcem się taił, i nigdy inaczej jak bratem Michałem lub zakrystyanem nie pozwalał nazywać.
Późniejszych nieco czasów, jak opowiem, do tych mężów przybyło wielu jeszcne, gdy pobożność rozgorzała po weselu króla i nawiedzinach świątobliwego Włocha, o którym niżej pisać będę.
Jakim sposobem wśród tych ludzi żyjąc, na nich codziennie patrząc i o nich się ocierając, w wieku do naśladowania i przejęcia się przykładem najskłon-