Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/057

Ta strona została uwierzytelniona.

Wytłumaczyć sobie tegom naówczas nie umiał, dlaczego tak był rad się zaopiekować mną, od ks. Jana oderwać, i obiecywał nawet, iż pan Jędrych by mi powagą swą wyrobił u Dominikanów przyjęcie do nowicyatu.
Choć pobożny, nie miałem nigdy powołania szczególnego do zakonu, ani nawet do stanu duchownego, a wiek też mój zawczesnym był, aby o całem życiu rozstrzygać; opierałem się staremu, co nie przeszkadzało, że mi tem ustawicznie dokuczał.
Naówczas wyznałem mu, to com na sercu nosił, iż postanowiłem koniecznie nieznanych mi rodziców szukać i znaleźć.
Tu już cale opowiedzieć muszę, jak wyznanie owo moje przyjął. Zerwał się niem, jakby przerażony i oburzony, choć nie pojmowałem, co go mój los miał tak obchodzić, i począł zaklinać gniewnie, ostro, wyrzucając mi opór przeciwko woli Bożej, odwodząc od tego, abym głupią myśl tę porzucił.
Poruszonym był tak, jakby go to osobiście zabolało i dotknęło, czem mnie bardzo zdumiał i niemal przestraszył. Nie rozumiałem bowiem jakąby to zbrodnią z mej strony być miało, że rodziców szukać chciałem.
— Przecież tyle rozsądku, choć młokos jesteś, mieć musisz — rzekł — iż rozumiesz to, że gdy rodzice ciebie nie szukają, snać znać cię nie chcą, lub nie mogą! A i o tem wiedzieć powinieneś, że kusisz się o to, czego nigdy dokazać nie potrafisz, bo oni pewnie rozumu i siły więcej mają niż ty; poddać ci się więc trzeba woli Bożej, a na świecie rodziny nie mając, szukać jej w familii świętych Dominika lub Franciszka, którzy radzi przygarniają sieroty. Matką ci będzie kościół, ojcem patron, braćmi współzakonnicy, a szczęśliwego żywota jak w zakonie nigdzie nie znajdziesz.
Ale nietylko mnie tak starał się nawrócić Sliziak, postrzegłem, że się umyśnie do ks. Jana z tem do-