Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/060

Ta strona została uwierzytelniona.

Takim był ów pobyt mój z ks. Janem w Rzymie, który choć nie zbyt trwał długo, wpłynął wielce na młodzieniaszka, głowę mi otworzył i świat rozjaśnił.
Wcale innym powracać miałem, o samym kraju przywożąc z zagranicy wyobrażenie nowe i wiadomości, których nie miałem wprzódy.
Nawykły do szanowania duchowieństwa, ale razem i do czczenia króla, którego na Litwie niemal bałwochwalczo wszyscy wielbili, znalazłem się w dziwnej sprzeczności z samym sobą, pogodzić tego nie umiejąc, czego duchowni wymagali, a król się przeciwił i opierał.
Zrodziła się wątpliwość we mnie, czy w istocie Kaźmirz pan nasz miał słuszność, gdy przeciwko niemu Rzym był, ojciec święty, biskupi i niemal całe duchowieństwo.
Z drugiej strony okazywało się i to, że część duchownych z królem trzymała, jego popierała, i że w kościele też było rozdwojenie.
Na moją ciasną głowę wyrostka, wszystkiego tego za wiele było i powstał w niej zamęt wielki.
Sprawy to były mi obce, nie obchodzące mnie, ale zawczasu umysł miałem, już taki ciekaw i niespokojny, który szczęścia nie daje. Takim Pan Bóg mnie stworzył.
Ks. Jan cały czas nasz pobytu w Rzymie na nabożeństwach spędzał i na szukaniu ksiąg, których mu potrzeba było. Tych i tu we Włoszech, choć na klerykach kopistach nie zbywało, za tanie pieniądze dostać było trudno. Sprzedawano rękopisma, przepisywano szybko, ukradkowo, dla zysku; gdy się w nich ks. Jan rozpatrywał, okazywały się tak błędnie i niedbale kopiowanemi, iż z nich pożytku nie można się było spodziewać.
Naówczas to ks. Jan wzdychając i ukazując mi je, pierwszy raz myśl tę poddał, abym się kaligrafii uczył; ale nie miałem do tego ochoty wielkiej, cią-