Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/062

Ta strona została uwierzytelniona.

ja szczególniej, który poraz pierwszy byłem na takich godach, poczęli się zbierać do wyjazdu.
O sobie to tylko powiedzieć mogę, że mi się tu na wiele rzeczy pierwszy raz otworzyły oczy. Radbym był wielce tej podróży, pomimo nie wygód i niewczasów jakich zażyliśmy, gdyby nie Sliziak i nie jego zbytnie opiekowanie się. Dawało ono do myślenia i do domyślania się wiele, a potwierdzało mnie w tem, że jakaś tajemnica do urodzenia mego i losu przywiązaną być musiała.
Nie darmo przecie, dowiedziawszy się kto byłem, Sliziak tak się do mnie przypił, tak nagle przystał do sieroty i w Rzymie go chciał na wieki za górami pomieścić, aby o nim więcej nie było ani wieści ani słychu. Pewnym byłem, że ten człowiek, który na Litwie bywał i Wilno znał, o Gajdysach wiedział, o mojem też pochodzeniu musiał coś mieć, a taił się z tem. Jawnem było, że mnie się ze świata, a przynajmniej z oczów pozbyć chciano. Serce mi goryczą zapływało, gdym myślał o tem, a choć mały i słaby mówiłem sobie, że mroki przebić muszę i dojść do rodziców, jeżeli żyją, a gdyby ich na świecie nie było, choć do świadomości o nich.
Utrapienie to moje myśli, z któremi się kryć musiałem, przyczyniły się do tego pewnie, żem nad wiek mój spoważniał i dojrzewał.
Gdy się zbliżyła godzina, w której nareszcie Rzym opuścić było potrzeba, podwoił ks. Jan nabożeństwa, a ja z nim, alem podołać temu co on nie mógł. Choć we dnie skwar był okrutny, czasem taki, że w ulicy i psa nawet nie było widać, bo się wszystko chowało po kątach i w cieniu, nocami chłód przejmujący doskwierzał, a ks. Jan noce spędzał często na modlitwie krzyżem leżąc.
Z tego czy z wody, której się piło dosyć, fig i owoców dokładając, pod koniec febry dostałem srogiej, która mnie kilka dni w łóżku trzymała, a gdy aptekarz Dominikan jakiemś gorzkiem lekarstwem i krzy-