Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/063

Ta strona została uwierzytelniona.

żem świętym ją przepędził, została mi po niej słabość taka wielka, iż zdawało się, że zostać będę musiał w Rzymie, bo nie wytrzymam podróży. A niczegom się tak nie lękał jak tego, bom koniecznie do kraju pragnął powracać i modliłem się o to do ks. Jana, który miał litość nademną. Szczęściem dla mnie złożyło się tak, iż pan Jędrych z Tęczyna z Rzymu też do Polski powracał. Jął więc namawiać ks. Jana, aby wedle uczynionego ślubu pieszo podróż odprawiwszy, z nim razem na wozie lub na koniu do Krakowa jechał; na co opiekun mój w końcu przystał, nie tak dla wygody jak dla pośpiechu, gdyż za Krakowem, kościołem swym i ulicą Św. Anny tęsknił.
Mnie też na wozie miejsce przeznaczono, i Panu Bogu bym za to dziękował, bo mi się na nogach długo jeszcze utrzymać było trudno, ale mi strach było Sliziaka, który już namowami swemi srodze mi dojadł i dokuczył.
Nie zdoławszy mnie w Rzymie porzucić, teraz jedno kładł w uszy ciągłe, żebym nadziei niedorzecznych i starania o wyszukanie rodziców wyrzekł się, bo inaczej zgubę sobie i gniew Boży zgotuję.
Opuściliśmy tedy Rzym, progi apostolskie ucałowawszy, a wyznać muszę, że choć mi z powrotem pilno było, przecież i za temi miejscami świętemi żal się zrodził. Słyszałem tam opowiadających, iż była woda jedna w Rzymie, która taką własność miała, iż kto się jej raz napił, wieczne jej miał pragnienie.
Oglądaliśmy się też z miasta wyciągnąwszy długo za niem, choć prędko znikło nam z oczów i ta równina pustynna otoczyła nas, przez którą tylko szlak kamiennemi płytami wyłożony przed wieki prowadził, a po obu jej stronach jak pagórki stały rumowiska, które pogańskiemi grobami opowiadano.
Drugiego dnia wieczór jużeśmy z pustyni okalającej Rzym, w góry bardzo piękne a wąwozy wjechali, gdzie trzeba było jechać bacznie, a zbrojno, bo po