Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/067

Ta strona została uwierzytelniona.

dawny swój tryb życia rozpoczął, na jeden włos nie odstępując od niego.
Cieszyło to, że pytany o mnie świadczył, żem w podróży zawadą mu nie był i dobrze się sprawował.
Przez dość długi czas potem żadnej zmiany w życiu mojem nie było. Uczyłem się pilno, bo choć stan duchowny nigdy mi nie smakował, do nauki wstrętu nie miałem, i owszem ciekawość wielką.
I to mi ks. Jan przenikający myśli naganiał właśnie powiadając: że nauka dobrą tylko jest, gdy Bogu służy i dla niego się nabywa, a złą gdy próżną syci ciekawość i od Boga odwodzi.
Dnia jednego, gdym ulicą podle dworca biskupiego przechodził, około którego jak na zamku zawsze tłumno i gwarno, bo ks. Zbyszek wysoko stał i z królem na równi się niemal liczył, postrzegłem znajomych mi ludzi pana Jędrycha z Tęczyna, których w podróży mieliśmy z sobą. Ci mnie jednak nie widzieli czy nie poznali. Może przykre wspomnienie Sliziaka, czy nie wiem już co, tak mnie pognębiło, żem do kollegium powrócił z obawą jakąś i złem przeczuciem.
Samem to sobie wyrzucał, bo cóż był za związek między mną a ludźmi temi i czegom się miał lękać? Ale niejeden raz w życiu trafiało mi się już zło, którem groziło przeczucie. Aliści drugiego dnia ks. Jan powróciwszy do celi swej z miasta, zawołał mnie do siebie.
Znalazłem go z twarzą posępną przechadzającego się po izdebce.
Zobaczywszy u progu stojącego, podszedł naprzód ku mnie i po głowie pogłaskał. Niezwyczajna to była pieszczota i uląkłem się jej trochę czując, że coś niedobrego złagodzić miała. Drżałem, rękę jego całując.
Ks. Jan stał. Stał z politowaniem jakiemś patrząc na mnie, jakby mu do słowa ciężko przyjść było.