Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.

klasztor wystawię, kościół mu zbuduję... Niech tylko przybywa.
Z takiem zleceniem wyjechał pan wojewoda do Wrocławia i wziął je do serca. Dziesiątek dni nie upłynęło, gdy goniec nadbiegł do biskupa z doniesieniem od wojewody, iż Jan Kapistran z posłami razem na pewno do Krakowa przybędzie.
Znowu tedy taż sama, a może większa jeszcze gorączka i niecierpliwość oglądania tak długo oczekiwanego, opanowała wszystkich. A że od miesięcy już dwu gościli w Krakowie towarzysze Kapistrana, z Władysławem Węgrzynem, którzy siła o nim opowiadali, że się rozgłosiły cuda, rozeszły powieści o wielkiej mocy z niebios mu danej — więc jeszcze z większem upragnieniem czekano dnia tego szczęśliwego i godziny, kiedy stopa jego dotknie naszej ziemi.
Na zamku, w mieście, we dworcu u nas, po klasztorach wszędzie sposobiono się na uroczyste przyjęcie Kapistrana, szczególniej zaś zakony św. Franciszka, do których reguły należał, chociaż ją obostrzył i ściślejszą uczynił.
Dominikanie, którzy zawsze byli we współzawodnictwie z synami św. Franciszka, bo jeden i drugi zakon patrona swego sławił i wynosił, także się przygotowywali witać Kapistrana jako wielkiego inkwizytora, którego obowiązki dotąd spadkiem do ich zakonu należały. Nie wyłączał się nikt, bo w nim i błogosławionego męża i jakby legata a misyonarza apostolskiego widziano. Sława taka go poprzedzała, iż nikt obojętnym być nie mógł.
Nadszedł nareszcie dzień ten pamiętny, we wtorek, w samo święto Augustynowe, gdy całe miasto od rana się poruszyło i można powiedzieć, że krom tych co w łóżkach leżeli, ruszyć się nie mogli, nikt z chrześcijan w domu nie został. Jedni za miasto i bramy, drudzy na rynki i ulice powychodzili — mieścił się każdy jako mógł.