Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

— Trzeba czekać — dokończył wzdychając. — Jeżeli Bóg da, że on tu zajrzy do koni i stajen, bo codzień chodzi do psów swoich, może się zwlokę do drzwi. Tymczasem siedź tu i czekaj rady innej nie ma.
Zostałem więc na usłudze przy chorym i w jego izbie sobie kul słomy położyłem, na co nikt nie zważał. Gajdysowi przy jakim takim dozorze, gdy było komu przynieść wody, ciepłej strawy, posłanie poprawić, okryć go ciepło, zrobiło się lepiej. I to pewnie pomogło, że miał z kim o Litwie mówić, bo teraz tylko o niej myślał, a Boga prosił, żeby tu nie umierać.
Po mojej podróży i strachu, jakiego doznałem, dwa dni leżałem u Gajdysa jak kłoda, gdy on mnie nie potrzebował.
Króla widać jakoś nie było. Chodził wistocie myśliwskie swe ogary patrzeć, bo te bardzo lubił, a do naszych stajni nie wstępował.
Sądziłem już, że mi przyjdzie ważyć się samemu zastąpić mu drogę, paść do nóg i prosić, aby wziął mnie w swoją opiekę, aż czwartego dnia... Gajdys, który głos jego dobrze znał, posłyszawszy, zerwał się i ku drzwiom pobiegł w samą chwilę gdy król przechodził.
Zobaczywszy go tak okropnie wymizerowanym król stanął Gajdys się powlókł ku niemu i ostatkiem sił począł coś szybko mówić, do kolan się schylając. Poczciwy człek prosił tak za mną. Z za drzwi uważałem jak Kaźmirz się zarumienił mocno, zadumał, poruszył ramionami, stał jakby niepewny, co postanowi. Naostatek ręką zamachnął.
— Gdzie on jest? — spytał.
Gajdys zawołał mnie. Przybiegłem płacząc do nóg jego. Nie dał mi mówić, twarz przybrała wyraz surowy.
— Chodź za mną — rzekł krótko.