Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdym przytomność odzyskiwać poczynał i otworzywszy oczy mógł rozpoznać co się ze mną działo, znalazłem się na łóżku w małej izbie sklepionej. Stara kobieta z kądzielą w ręku, przędąc i drzemiąc, siedziała nademną.
Izba, w której się znajdowałem, dosyć czysta, otoczona ławami, w ścianach murowanych miała mnóstwo szaf i półek. Przy łóżku mojem był stół a na nim miski, kubki i garnuszki. Naprzeciw spostrzegłem kilka wychodów idących w górę ku drzwiom głęboko w mur wpuszczonym. Jedno okno zakratowane, wysoko wpuszczało światło.
Dokoła cisza była grobowa, tylko wrzeciono w rękach staruszki siedzącej przy mnie chwilami warczało.
Zwolna zaczęło mi się w głowie wyjaśniać, przypomniało coś... porwanie, podróż, Kraków. Westchnąłem mocno.
Natychmiast baba siedząca przy mnie odstawiła kądziel, wzięła kubek i chciała mnie poić... ale odepchnąłem napój.
Schylona przypatrywała mi się długo, mrucząc coś. Po chwili zapytała, czy głodu nie czułem. Ja sam jeszcze nie wiedziałem w tem przebudzeniu, do życia czego mi było potrzeba.
Zacząłem od pytania — gdziem był, co się ze mną działo, bo to najpilniejszem było. Nie dała mi mówić nic, a odpowiadać wcale nie chciała. Z kolei podawała kubek, przyniosła z komina w kącie miskę z polewką mięsną i chleb, pokazując mi je... a widząc, że nie chcę nic, siadła spokojnie prząść, nie spuszczając mnie z oczów.
Po krótkim namyśle jednak, postawiwszy kądziel, wdrapała się na wschodki ku drzwiom i wyszła, zamykając je za sobą. Zostawszy sam, śmielej się począłem rozpatrywać po izbie, spróbowałem podnieść się nieco, alem był tak osłabły i zbolały, że zaraz nazad na łóżko opadłem.