Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

kach do drzwi zamkniętych wiodących, gdy te się otworzyły i w nich się Sliziak pokazał.
Wstałem wpuszczając go i rzuciłem się nań, wybuchnąwszy płaczem.
— Coś ty zrobił ze mną? za coś ty mnie niewolnikiem uczynił? Co ja ci winienem?
We wzburzeniu tem począłem mu nawet grozić.
— Ty nie wiesz, że sam król się mną opiekował, żem miał u niego łaskę wielką. Szukać będą za mną i nie ujdzie bezkarnie.
Sliziak moich wymówek słuchał zupełnie spokojnie.
— Hm — rzekł — tyś sobie sam tego nawarzył, ty sam. Więcej ci nie powiem, bo to do mnie nie należy. Sługą jestem, robię co mi kazano. Nie burz się nadaremnie i nie zrywaj, bo to nic nie pomoże. Siedzieć tu musisz, taka twoja dola.
A po chwili dodał szyderczo, jakby na wpół sam do siebie.
— Kto to wie? może dlatego właśnie, że król na ciebie łaskaw, spotkała cię ta niewola. A no... siedź i nie rwij się darmo, bo wyjść nie możesz. Mury grube.
Zacząłem płakać, rzuciwszy się na ławę. Nic to nie pomogło, Sliziak obojętnie patrzał i powtarzał.
— Głupi.
Wyszedł w końcu, ale za sobą drzwi nie zasunął. Zmiarkowawszy to, zaledwie miał się czas oddalić, rzuciłem się ku nim. Otwarły się. Za niemi był korytarz pół-ciemny z małemi okienkami, jak strzelnice, a obok izby, w której ja siedziałem, dwie do mojej podobne. Z korytarza wyjście znalazłem zaryglowane i to mi wytłómaczyło, dlaczego drzwi moich Sliziak na klucz nie spuścił.
Z tych izb sklepionych, jak moja, jedna wyżej leżała, niżej druga. W pośrodku znajdowała się ta, w której mnie osadzono. Z wyższej, pustej, że okno w niej niższe było, wychyliwszy się mogłem zobaczyć cokolwiek. Mur był z kamieni i cegły bardzo