Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.

wysoki, spadający w głąb’ zarosłą krzakami, między któremi woda przebłyskiwała.
Głębina ta ciągnęła się szeroko, a naprzeciw widać było brzeg kamienisty, odarty, nagi góry jakiejś drzewami zarosłej. W prawo i w lewo mur tego zamku, gdyż poznałem, że to było zamczysko wielkie... rozciągał się daleko, a potem zaginał i na rogu sterczała jakby wieżyca, której tylko stopy mogłem dojrzeć.
Pod oknem, jak przepaść czarna, wydawał się ów przekop, w którym mruczenie płynącej wśród krzaków rzeczki dosłyszeć było można.
Na brzegu przeciwnym gęsty las, piękny, stary, nie ukazywał ani śladu ludzkiej stopy. Puszcza jakaś była dzika. Gdym oknem wydobywszy głowę przysłuchiwał się, czy na tym zamku nie pochwycę jakiego głosu, znaku życia, ruchu... oprócz szmeru rzeczułki w dole, nic nie mogłem usłyszeć. Głuche, straszne milczenie panowało dokoła.
Ponieważ z mojej izby do okna nie było przystępu, a tu przynajmniej choć drzewa mogłem widzieć i kawałek nieba, nie chciało mi się oderwać od tego widoku.
Tu mnie zwieszonego w oknie otwartem zastała baba i gwałtem prawie do izby pierwszej odprowadziła, choć prosiłem się jej, abym tu mógł pozostać.
Ten tylko pojmie, co to jest niewola w młodych leciach, gdy człowiek ruchu, swobody, powietrza potrzebuje, kto był jej w tym wieku pozbawiony.
Skazanym być na bezczynność i milczenie, na półdziecku, nawykłemu do biegania i do wesołych towarzyszów, śmierci się równa.
Stara pilnująca mnie, czy z natury była milczącą, czy też miała sobie nakazanem, aby nie rozmawiała ze mną, na natrętne pytania odpowiadała znakami niecierpliwości, gniewu i groźbami.
Służyła chętnie, ale potem zatapiała się w swej