Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

kądzieli i wpatrzona w nią, zdawała się do niej coś szeptać, z nią się pieścić. To jej starczyło.
Sliziak też nie przychodził; siedząc po całych dniach, drzemiąc i płacząc, zdawało mi się, że tak marnie zczeznę w tem więzieniu. Miałem nożyk u pasa, który się znalazł, począłem z drzewa przynoszonego do komina strugać, ale com wyrzeźbił, tom ze złości kruszył. Baba nawet do drugiej izby, do okna; gdym się jej prosił, nie puszczała.
Przeszły tak dni kilka. Przyszedł wreście Sliziak. Mnie z tej rozpaczy myśli najróżniejsze po głowie się snuły. Z nudów mi się przypominało, jakem w Rzymie u Dominikanów widział braciszków kaligrafujących i malujących rękopisma. Naówczas patrzałem na to ich zatrudnienie z politowaniem; ale teraz zdawało mi się, że szczęsliwym byłbym, gdybym choć to mógł robić, a czemkolwiek dni długie jak wieki skrócić.
Wpadłem na Sliziaka zaraz, że jeźli mnie uśmiercić nie chcą, choć oknem na świat powinni mi pozwolić wyglądać z dzugiej izby, a potem zażądałem inkaustu i choć papieru, aby z nudów nie zdechnąć. Stary mruk wysłuchał tych moich próśb cierpliwie, nie odpowiedział nic, popatrzył na mnie, znajdując, że mi zdrowiej z oczów patrzyło... i poszedł, nic nie przyrzekając. Znowu dzień upłynął jak pierwsze. Sliziak dopiero trzeciego nadszedł. Izby zamienić nie chciał, ale czasem do okna pójść pozwolił. Nie było niebezpieczeństwa, bo pod nim głębina okrutna się znajdowała, a w niem krata wmurowana w kamienie, gruba i mocna sterczała. Najwięcej mnie jednak uradowało, że inkaust i papier obiecywał, a nawet księgę jakąś do przepisywania. Ale kiedy to miało przyjść, nie mówił.
Nigdym wielkiego ani do ksiąg, ani do pisania, ani do siedzenia za stołem pociągu nie miał... ale teraz com mógł czynić??
Na tę obietnicę Sliziaka bardzo czekać musiałem...