Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.

ny wystawały. Na jednym leżał wykuty mąż we zbroi sparty na ręku, z brodą długą; na drugim była niewiasta z nogami na psie spartemi, z różańcem w ręku. Gdym się ukradkiem przypatrywał im, nad pomnikiem grobowym postrzegłem okno, ale nie musiało ono wychodzić na podwórze, bo stało ciemne. Mignęło mi coś za niem, jakby białe zawicie głowy niewieściej.
W kaplicy panowała cisza taka, że ksiądz mszę odprawujący i ja nie śmieliśmy jej głośniej się odzywając przerywać. Dzwonek, który znalazłem pod ręką, dźwięczał zaledwie.
W czasie podniesienia jakby z tych grobowych kamieni nagle płacz i łkanie a jęk gwałtowny dał się słyszeć. Widziałem jak ksiądz drgnął. Sliziak się zerwał na nogi, a ja wylękły przypadłem do ziemi. Zkąd to szlochanie przejmujące pochodziło? nie wiem, ale nagle urwane i stłumione jakby siłą, ucichło.
Dziwnym sposobem płacz ów z grobów mnie też do łez pobudził. Pochylony na stopniu ołtarza płakałem tak nie mogąc się utulić, że gdy ksiądz się do mnie z komunią obrócił, musiałem twarz oblaną całą ocierać.
Skończyła się msza, wróciliśmy do zakrystyi, w której drzwiach Sliziak stał, a gdym księdza rozebrał, skinął na mnie i wyprowadził z sobą. Dzień się był większy w czasie mszy zrobił. Mogłem się teraz przypatrzeć lepiej murom, ścianom, kamieniom, bo więcej nic do widzenia nie było.
Głazy te przed wieki musiały być niegdyś wmurowane w ściany wysokie, bo na nich pleśń, mech i miejscami trawy rosły. Wązkie okna z kratami, otwory czarne, na podwórcu kilka ogromnych kul kamiennych, nic więcej nie zobaczyłem. Tąż samą drogą Sliziak słowa nie mówiąc zaprowadził mnie do więzienia mojego i zamknął w niem.
Zapewne litościwemu wstawieniu się księdza za