Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/157

Ta strona została uwierzytelniona.

nam. Zadora zsiadł, ale tak dobrej myśli, jakby z turnieju powracał.
— Co się gapicie — zawołał — zbóje na nas napadli w śpiączki, musieliśmy uciekać, niema czego wielkich oczu wyropiać? Nie nowina to u nas i w biały dzień. Spytajcie kupców, co z Krakowa do Lublina jeżdżą mimo Pieskowej Skały!!
Weszliśmy do izby, a Zadora na gwałt jeść wołał.
Znalazł się na popasie szczęściem człowiek, choć nieznany nam, ale na dworze bywały, Dzierżek z Bani. Jechał we cztery konie do Krakowa, do króla. Zadora się z nim w niewielu słowach rozmówił i nie zwierzając mu nic, powiedział tylko, że był z królewskiego dworu i jeździł z polecenia pańskiego, a zbóje go napadli.
Dzierżek miał z sobą odzieży dosyć i obuwia, aby nas okryć jako tako. Zmówiliśmy się razem z nim jechać.
— Mnie się widzi — rzekł Zadora — że nasi ludzie z końmi kędyś na drodze się znaleźć muszą i że oni cało wyjdą.
Nie tłumaczył, jak się to stać mogło. Dzierżek raźny i wesół, kazał kur kilka zarznąć i krupniku z nich zgotować. Wina baryłeczkę miał z sobą, bo był człek dostatni, i na popasie ochota się wzięła taka, jak gdybyśmy biedy i strachu nie zaznali.
Konie popasały, myśmy się pookrywali, no i dalej w drogę ku Krakowu. Ale już tego dnia stanąć ani było myśleć, nałożyliśmy spory kawał, zmarudzili czasu wiele, trzeba było w mil jakich dwie nocować. Ziściło się proroctwo Zadory, bo pod wieczór w gospodzie ludzie się nasi znaleźli i rzeczy, których odbiedz musieliśmy. Powiadali, że strachu się najedli niemałego, bo ledwieśmy z gospody wyskoczyli, już do niej włamali jacyś ludzie, i zobaczywszy ciepłe jeszcze posłania nie przypuszczając ucieczki, całe domostwo od wyżek do lochów strzęśli. Klęli i grozili, na męki chcieli brać, tumult się zrobił w miasteczku