Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

i to co czynił, fałszywie tłómacząc, i to o czem wcale nie myślał.
W tym roku narzekano na przeciągającą się wojnę pruską, która się dosyć nieszczęśliwie wiodła, i na to, że król po śmierci Władysława węgierskiego i czeskiego, słusznie o obu tych koron przypadające nań dziedzictwo upominał się. Rycerstwo nie było przeciwko wojnie, bo ono na niej zyskiwało i próżnować nie lubiło; ale ziemianie, którzy pobory, akcyzy i grosz musieli dawać, sarkali. A że i od duchowieństwa król ofiar wymagał, ono więc najgłośniej wołało, iż świętokradzkie to były zamachy.
Zarzucano królowi, że złą monetę bili jego myncarze, że kraj dla jego ambitnych zachcianek zubożał, że skarby wszystkie wojna pochłaniała, a naostatek posądzano go o zamachy na tych, co ważyli się przeciwko niemu występować.
Słuchając tego, co na zamek z miasta, zwłaszcza od Tęczyńskich przynoszono, bo tam wszelkie schadzki niechętnych się zbierały, żal brał biednego pana. Na burzę się zanosiło.
Gdy król do Krakowa powrócił, a jam już trochę sił odzyskawszy, włóczyć się zaczął, alem mu sam się na oczy nastręczać nie śmiał, zapytał raz Zadory, co się działo ze mną. Odpowiedział mu, żem po chorobie już wydobrzał nieco. Nie wołał mnie do siebie, tak więc pozostało jak było. Jadłem, piłem i nie robiłem nic. A że na zamku właśnie malarz wówczas najlepszy krakowski Jan Wielki ściany w dwóch izbach malował, nie mając co robić, siadałem, godzinami mu się przypatrując i rozmawiając z nim.
Mistrz to był w swojej sztuce, który wprzódy po Niemczech i podobno aż po flamskich krajach, przypatrując się jej i ucząc wędrował. Potem powróciwszy, osiadł w Krakowie, gdzie okazawszy co umiał, do cechu się wpisał, a teraz w nim już starszym był i można powiedzieć jedynym.