Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/163

Ta strona została uwierzytelniona.

powinieneś, a jak go tam nie ma, pożyczyć go nie można.
W tych właśnie czasach, gdy ja nie mając nic do czynienia, przesiadywałem przypatrując się jak Wielki malował, przybył burzą zapędzony aż tu do Polski niejaki Basilides, Greczyn, który tęż sztukę co nasz malarz w Konstantynopolu uprawiał, i był onego czasu w mieście a nawet w kościele św. Zofii, gdy sułtan konno wjechał w ściśnięty tłum. Cudem się on naówczas ocalił i zbiegł na wyspy, zkąd go wenecka galera zawiozła do Włoch, a ztamtąd do nas przywędrował.
Ten z sobą miał rękopism nieoszacowany o wszelkich obrazów malowaniu, z którego Wielki też uczył się i chwalił go, choć powiadał, że na zachodzie w Europie wiele rzeczy inaczej już czyniono a swobodniej. Greckie owo malowanie, mówił, piękne było, ale sztywne i chłodne, a losy nieszczęśliwego kraju w niem się odbijały, bo wszystkie ich święte obrazy grozy były pełne i srogości.
Wielki zaś powiadał, że Chrystusa i świętych inaczej jak miłosierdzia i dobroci pełnych malować się nie godziło, aby miłość obudzali.
Miał też i on rękopism mnicha Teofila niejakiego, z którego się uczył wielu rzeczy i bardzo go szacował.
Tak mi przy nim dosyć znośnie czas schodził, a gdym mu się przyznał, że ja też kaligrafując, próbowałem marginesy rysować w kwiatki, powiedział mi, że to była też niemała i inna sztuka, niepośledniejsza od malowań na deskach, której się uczyć trzeba było, a mało kto w niej dochodził do doskonałości. Czasami ów Basilides Greczyn, który też po słowiańsku umiał i zrozumieć go mogliśmy, siadał w izbie, a podparłszy się na ręku opowiadał nam o tych straszliwych dniach ostatnich Konstantynopola, na których wspomnienie łzy mu się lały.