Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/008

Ta strona została uwierzytelniona.

Król nasz miał przeciwko sobie wielki zastęp duchowieństwa i możnych panów krakowskich, którzy jakby spuściznę przejęli po kardynale Oleśnickim. Z za grobu jeszcze nieprzyjaciel ten czuć mu się dawał i nie dawał spokoju.
Właśnie pod ten czas gdy Sliziak się ukazał w Krakowie, zjechali się, jak opowiadano w zamku, Tęczyńscy niemal wszyscy, niektórzy z niemi spokrewnieni z Melsztyna, z Tarnowa, z Rytwian, i nie czyniono z tego tajemnicy żadnej, że się królowi na przyszłym zjeździe gotowali srogą wypowiedzieć wojnę.
Król i królowa mieli swoich, którzy im donosili o wszystkiem, ale odgróżki te dosyć sobie lekceważyli. Król, choć młody, znał już swoich do tyla, iż, co sam słyszałem, nieraz ks. Lutkowi z Brzezia powtarzał:
— Dać im się wykrzyczeć potrzeba. Gdy się nałają i nagrożą, przestaną na tem. Ja im wszelako ustępować nie myślę, a swoje uczynię, jako postanowiłem.
Dochodziły codzień wieści, iż Tęczyńscy z innemi wołali, że króla z tronu zsadzić potrzeba i na Litwę odesłać; bo mu tą Litwą ciągle wypiekano oczy.
Na to król z zimną krwią uśmiechając się odpowiadał:
— Gdym na Litwie zostać chciał, a korony przyjąć się wzdragałem, ciągnęli mnie gwałtem, przymuszali; teraz kiedym ją wziął, odebrać by mi radzi, ale tego nie dopuszczę...
Słyszałem, jak król zaraz potem dworskie swe pułki i straże kazał pościągać, powiększył je znacznie i uzbroił silniej. Nowe zaciągi na swój koszt zbierać polecił. Gruchnęła o tem wieść; więc i wnioski, że król zamach jakiś na szlachtę gotuje, gdy on tylko bronić się chciał od jej napaści.
Tuż pod zamkiem na mieście Tęczyńscy parę dworów swych mieli, tam tedy jawnie, w biały dzień