Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/014

Ta strona została uwierzytelniona.

też się nie mieli za gorszych od niej, do Kridlara nacisk był wielki z królewskiego dworu młodzieży i rycerstwa.
Zabawiano się tu wesoło bardzo, mało nie każdego dnia.
Kridlar otyły, rumiany, głośno się śmiejący, baryłkowaty, przysadzisty, wesoły człeczyna, szczodrym był i gościnnym. Pochlebiało mu to, że na dworze stosunki miał i dobrze się córki wydać spodziewał.
Dziewczęta, Martochna i Żychna, jak jagódki wyglądały.
Pociągało ku nim, że ogładę miały, a śmiałe przytem były, wesołe, śpiewające i każda z nich nawet kilku językami mówiła. Dbał o to ojciec. Zaczęli mnie, com od ludzi stronił i od kobiet dotąd uciekał, bo mi strach jakiś wrażały, namawiać Zadora i Maryanek, abym z niemi koniecznie do Kridlara szedł. Opierałem się, gwałtem prawie pociągnęli z sobą, dowodząc, że ja w samotności zdziczeję i zgłupieję.
Pierwszy to raz oglądałem dom taki zamożnego mieszczanina i zdumiałem się jego dostatkom. Obyczaj był poufalszy niż gdzieindziej, prostota większa, kłaniać się do stóp nie potrzeba było, śmiano się swobodnie na całe gardło, a przytem chleba i napoju w bród, co najprzedniejszego podawano, bo mieszczanin w to bił, że sprostałby, jak Wierzynek, królów nawet przyjmować.
Sypała się też do niego czeladź królewska. Ztąd języka dostawano o Tęczyńskich, których Kridlar był nieprzyjacielem jako drudzy, a pono nie od dziś z niemi miał coś na pieńku. Mieszczanie krakowscy od bardzo dawna odgrażali się na nich i na wąs motali, szepcząc: odpłacim my im to z nawiązką.
Tymczasem koso tylko spoglądając, ustępowano im z drogi.
Kridlar jak innych tak i mnie przyjął dobrem sercem, alem wszedłszy przestraszony zaszył się do kąta i nie śmiałem ust utworzyć. Było bo na co pa-