Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/043

Ta strona została uwierzytelniona.

co pod królami była. Lud ciekawy płynął za nim, a mnie tak pchano, że choćbym nie chciał, inaczej nie mogłem uczynić, tylko za drugiemi musiałem.
Patrzę, stoi Andrzej Tęczyński, a z nim domowników kilku uzbrojonych przed samą kamienicą Kridlara, a podle niego rajca Kridlar i Walter Kesling. Tęczyński im coś gorąco dowodzi a wykrzykuje, Kridlar z Keslingiem odpowiadają. Stary pan przy mieczu, z głową dumnie podniesioną, coraz to więcej głos rozpuszcza, jakby skarżył, czy groził.
Wtem gdy Klemens go zobaczył zdala, zbladł. Stanął, namarszczył się, ogromną swą pięść zacisnął i wprost na Tęczyńskiego krokiem śmiałym iść począł.
Ten go nierychło zobaczył, aż tuż podle stanął.
Klemens płatnerz rękę do góry wzniósłszy, niemal ku twarzy Tęczyńskiemu gromkim głosem wrzasnął, trzęsącym się od zajadłości i gniewu.
— Myślisz, że ci to ujdzie! Jak Bóg żyw, nie! lepiej ci się to niebawem opłaci, niż sądzisz!
Słów tych nie pośpiał jeszcze dokończyć, a Andrzej jak dzik się rzucił, gdy go w kniei psi naskoczą i wrzasnął do swoich.
— A weźcież tego łotra! Małom mu dał... nauczę cię rozumu!
Stało się zamięszanie ogromne, wśród którego głosy tylko Kridlara i Keslinga słyszałem.
— Bójcie się Boga, co robicie. To rozbój... Na krzywdy są sądy.
Ale wkrótce wrzawa ich zagłuszyła, i ludzie, co szli z Tęczyńskim, na płatnerza się rzucili. Dojrzeć już nie było można dobrze, co się tam działo, bo Klemens się bronił jak lew, ale siła złego wiele na jednego. Na zbrojnych pachołków z gołemi rękami nikt się nie śmiał porywać. Kupę tylko zbitą czeladzi Tęczyńskich widać było, która na okół, kogo napadła, razami obsypywała, a w pośrodku Klemensa zmógłszy i na ziemię obaliwszy, znęcała się nad nim, tłukła i nogami deptała.