Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/045

Ta strona została uwierzytelniona.

jakby siła jakaś rzucała... Z kup do koła wyrywało się wołanie.
— Na gwałt uderzyć! Wrota zamykać, aby zbój nie uszedł. Kto żyw, niech ciągnie z czem ma. Nie ujdzie płazem...
Na wszystkie strony miotano się. Z po za ścisku, który mnie otaczając, ruszyć się nie dawał, dojrzałem i rozpoznałem tych, których mi niejeden raz pokazywano, iż bez nich w mieście żaden tumult z żydami, żadna zamieszka i bójka się nie obeszła.
Tesznar, Wolfram, Kusnieg, Szarlang, Wojciech malarz, któregom przy Wielkim widywał, pijanica i kilku innych zwijali się, ręce podnosili i zbierali do siebie ochotników.
Kridlar i Kesling tymczasem pobiegli na ratusz dać znać, aby inni rajcy się schodzili; gromady płynęły za niemi groźne i warczące.
Można już było zmiarkować, że gdyby rajcy nie chcieli, lud sam sobie gotów był szukać sprawiedliwości, Ledwie tem wstrzymać go mogli niektórzy, iż na zamek do królowej wysyłają.
Inni już i królowej znać nie chcieli, a mścić się na Tęczyńskim. W mieście niewiasty strach ogarniał, bo gdy się pospólstwo zburzy, nikt życia i mienia nie pewien. Z hukiem i trzaskiem wrota zamykano, uląkłszy się burzy, choć spełna nie wielu wiedziało od czego się poczęła, a nikt ani przeczuł na czem się skończy.
Ale grozę w niej czuć już było, i to, że nie łatwo fale się ukołyszą. Ja ciągle w tym ścisku zamknięty, jeszczem sobą nie władnął. Chciało mi się wyrwać, na zamek co rychlej dać znać, ale kroku zrobić nie mogłem. Pchano mnie i rzucano mną to w lewo, to na prawo; co najgorzej, że mi Maryanek się gdzieś przyzostał czy odbił. Ani go było widać.
Sam wśród nieznajomej gawiedzi siedziałem jak w łaźni.
Zgnieciony tak, żem ledwie się obronić mógł od