Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/048

Ta strona została uwierzytelniona.

dał; miasto co się ukołysać miało, coraz straszniej, głośniej, zajadlej się poruszało.
W ulicach jedno słychać było.
— Bij, morduj!
Tyle tylko, że jeszcze nikt nie począł i nie dał hasła.
Rajcy się już opierać ani rozkazywać nie śmieli, dbając o własne życie, a co oni mieli ludowi, to tłum im rozkazywał.
Teszner, malarz Wojtek, Szarlang, których w każdym huczku ulicznym można było spotkać na przedzie, tu też oliwy do ognia dolewali.
Nigdy w życiu nie będąc w takich opałach, strwożony o siebie i o Maryanka, nie przewidując jak się skończy straszne zawichrzenie, nie mogąc się jeszcze wyzwolić z tych żywych więzów, w które popadłem, broniłem się tylko od stratowania i uduszenia.
W tłumie tym, który niemal całe miasto zalegał jednem jakby ciałem, cokolwiek na drugim końcu ulicy drgnęło, natychmiast z ust do ust przebiegało podawane, odbijając się stokrotnie. Czego oczy nie widziały, ucho chwytało mimowoli.
Poczęto krzyczeć naprzód, że rajcy lud wszystek pod ratusz zwołują, ale ten tak dobrze jak wszystek wypełniał rynek i oblegał ich.
Bramy miejskie dawno już pozamykali viertelnicy i straże w nich postawiono mocne, z tem, ażeby żywej duszy nie wypuszczano, boby się winowajca mógł wymknąć.
Tymczasem, jak mi Borowski nazajutrz mówił, bo zawczasu się zawróciwszy, rychło mu się na zamek zbiedz udało, królowa słała a słała do p. Andrzeja Tęczyńskiego, zaklinając go, aby co rychlej z miasta uchodził, bo rozszalałe pospólstwo miejskie wprost na życie jego godziło.
Prosili go o to wszyscy przyjaciele, Secygniowski, Melsztyński i syn Jan, który z nim był, aby ustąpił,