Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/050

Ta strona została uwierzytelniona.

Lud żywiej jeszcze poruszył się zapamiętały, a wskazywano już i krzyczano:
— Na Bracką ulicę! do domu Keslinga.
Wrzask straszliwy, który tłumy poprzedzał, wrzawa i huk przerażający, snadź i Tęczyńskiego w końcu zmusił pomyśleć o sobie; więc prawie w tej chwili, gdy już nadciągali zbrojni, opatrzywszy się, że w domu tym opierać się nie będzie mógł długo, bo był na pół drewniany i alboby go rozwalono lub podpalono — wyrwał się ztąd ze swemi, z Secygniowskim, z Melsztyńskim, czeladzią i synem do kościoła św. Franciszka.
Przodem biegnąc, widziałem ich jak nagle drzwi rozwarłszy, kupą zbrojną wyrwali się i biegiem popędzili ku kościołowi.
Na ostatku zdążał syn Tęczyńskiego, Jan, który miecz długi ciągnął za sobą, a ku ojcu patrzał i wołał coś, ale go posłyszeć nie było można.
Zdawał się jakby nieprzytomny.
Postrzegłszy, że do kościoła zdążają, miałem ich za ocalonych, ale ciekawość mnie gnała z niemi.
Jak świat światem, nawet największym zbrodniarzom, którzy się do świątyń i ołtarzów chronili, folgowano... Niepodobna było przypuścić, że zajadłe pospólstwo w kościele go szukać będzie.
Secygniowski, Spytek z Melsztyna i ilu ich tam było, śpieszyli popychając się, tylko Andrzej kroku nie podwoił, ani się oglądał. Jan ciągnął na samym końcu, ja z boku za nim.
Po drodze stało wszędzie dosyć ludzi i widzieli uchodzących, ale nikt się nie porywał.
Przybywszy pod wieżę kościelną, Secygniowski do drzwi przyskoczył, chwycił zamek i odtworzył je... Za nim Mielsztyński i inni weszli zaraz, wszedł i Tęczyński. Tu było najbezpieczniej pewnie, bo drzwi zawaliwszy mocno, albo wschody w części zburzywszy, można się było trzymać przeciwko tysiącom. Bóg wie, co się stało, dosyć, że Tęczyński ledwie wszedł-