Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/053

Ta strona została uwierzytelniona.

pieniądze, jakie nosił przy sobie, a miało ich być do dwóchset złotych, posłyszawszy huk u drzwi dobijających się oprawców, głowę stracił i nie wiedział gdzie się skryć, bo w zakrystyi kryjówki nie było. Wybiegł z niej w podwórze, ale tu wpadł w ręce ludzi, którzy właśnie wyłamawszy furtę, wtargnęli.
Schwycili go ci, co przodem szli i poznawszy w nim Tęczyńskiego sługę, mordować, odzienie na nim szarpać poczęli, domagając się, aby im miejsce ukazał, gdzie się skrył pan jego. Dajszwon bronił się zrazu bełkocąc, wreszcie ze strachu ręką drżącą ku zakrystyi wskazał.
Puścili go, popchnąwszy tak, że padł na ziemię, a gawiedź depcąc polała się wprost na zakrystyę.
Stała tam jeszcze monstrancya z przenajświętszym Sakramentem z nieszporów przyniesiona, ale i na nią nie zważano.
Tęczyński innego miejsca nie znalazłszy, za wielką skrzynię, w której ornaty składano, przypadłszy się schował, ale pleców jego część wystawała.
Natychmiast rzucili się pierwsi na niego, porwali i na rękach wynieśli w pośrodek zakrystyi. Tęczyński do miecza się miał, choć mu się z rąk wyślizgał, gdy w tem któryś z przewódzców, obuchem czy toporem go w głowę ciął tak, że mózg ze krwią trysnął i Tęczyński — Jezus Maryo! tylko krzyknąwszy, na ziemię się zwalił.
Tu go, czem kto miał, kijmi, drągami, nożami i siekierami dokonali. Pastwili się, choć już nie żył.
Zakrystya cała krwi kałużą stała.
Z krzykiem i wrzaskiem potem okrutnem, z urągowiskami szpetnemi trupa wywleczono ztąd za nogi.
Chłopiec od rzeźnika sznury do nich przywiązał, zaprzęgło się ich kilku i śpiewając a wrzeszcząc powlekli tak rynsztokami ciało, głową po błocie, aż pod ratusz. Tu je panom rajcom cisnęli pod nogi.
Końca tego onej tragedyi świętokradzkiej a nieludzkiej, naocznym świadkiem nie byłem; zakryłem