Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/074

Ta strona została uwierzytelniona.

się potem, podali sobie ręce, bo Zadora przykazał, a co on zawyrokował, to się zawsze spełnić musiało.
Jacek Rożyc, choć pozornie przejednany ze mną, onego policzka mi darować nie mógł.
Chłopek był usłużny i zręczny i umiejący się królowi tem przypodobać, że psy pańskie karmił, a one go na podziw znały i lubiły. Przebiegły był, umiał z tego korzystać. Brano go na łowy dla psów, a on do pana się cisnął i dobierając chwili gdy sam był, od niechcenia mu różne rozpowiadał rzeczy, któremi sobie usłużył a drugim mógł zaszkodzić.
Miano na niego posądzeń dosyć, iż z językiem biegał na tych, do których miał urazę.
Nie bardzom się go obawiał, ani wystrzegał, bom w łasce pańskiej miał ufność wielką.
Tymczasem, jak się to później odkryło, do Niepołomnic z królem pojechawszy Rożyc mój, który wiedział, nie wiem zkąd, żem ja starostę rabsztyńskiego do pieca sadzał, że za to od niego łańcuch dostałem, a nawet żem ks. Janowi Długoszowi wieczorem dał znać, iż na niego Kurozwęzcy intrygowali — wszystko to królowi wyśpiewał.
Chwalił ci on mnie niby z tak bardzo dobrego i litościwego serca, ale wiedział o tem dobrze, iż się królowi podobać nie mogło com czynił dla tych, którzy mu niechęć jawną okazywali.
Pan nasz właśnie za żonę był na Tęczyńskiego zażalony, a Długoszowi przebaczyć nie mógł, bo mu przypisywano wszystek opór kapituły, która go słuchała i szanowała, jeszcze z czasów kardynała będąc do tego nawykłą.
Powróciwszy z Niepołomnic król, gdym mu się na oczy nastręczył, nie rzekł mi nic, ale też, przeciw zwyczajowi swojewu, nie dał mi dobrego słowa, ani wejrzeć chciał na mnie.
Lecz że tych czasów trosk miał wiele i chmurny chodził, nie zważałem na to. W parę dni potem,