Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/088

Ta strona została uwierzytelniona.

dźmi obracania się, a w tej ciszy klasztornej usychałem.
Welsz nie zdawał się nawet widzieć tego, żem wychudł, zżółkł i chodził jak z krzyża zdjęty.
Raz, gdy mnie z lekarstwem pod Floryańską bramę wyprawił do kupca, który był zachorzał mocno, a ja od niego powracałem z głową spuszczoną, w wyszarzanym kubraczku, trafiło się, że króla powracającego z podróży na drodze napotkałem.
Jechał konno i oglądając się na wszystkie strony; zdawało mi się, że okiem rzucił na mnie i wzrok jego jakiś czas się zatrzymał. Stałem czapkę zdjąwszy, minął mnie prędko. Zadora, który przy wozach jechał, zsiadł z konia, aby się ze mną przywitać.
Szczęśliwy człowiek kwitł zdrowiem i weselem, tak mu na świecie dobrze było. Zobaczywszy mnie, aż zakrzyknął nad mizeractwem, w jakiem mnie znalazł.
— A toć się w śmierć zamęczysz! — zawołał. — Rzuć do licha te głupie medykamenta! Tobie konia, ruchu, swobody potrzeba. Dosyć spojrzeć, aby poznać, żeś ucząc się leczyć, sam chory.
Radził mi doktora porzucić, a dworskiej lub rycerskiej służby szukać. Ale łatwo to było powiedzieć.
Za szlachcica się, jak drudzy, podawać nie chciałem. Nadto dumny byłem abym kłamał, a nieszlachcicowi, niepewnego pochodzenia człowiekowi niemal wszystkie drogi były zaparte. W kościele nawet do wyższych dostojeństw przystęp był wzbroniony. Zostawał klasztor, mieszczański jaki zawód, lub rzemiosło.
W większej zaś części cechów nawet nie przyjmowano czeladzi, która się urodzeniem prawem nie mogła wywieść. Mnie to sieroctwo moje zabijało.
Dlatego samem nie wiedział dokąd się obrócić.
Na myśl mi przychodzili Tęczyńscy, ale zapóźno, i wstręt też do nich czułem, bo, choć król nademną