Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

knął — a cóż to, czy Jakób Boglewski dziecko, opieki potrzebuje? Niech pilnuje swojego nosa i swej żonki a w drogę mi nie lezie, bo mu pokażę, że ja szablą nie zapomniałem władać.
Słychać było jak ojciec w dłonie plasnął.
— A milcz-że!
Chwilę krótką cisza panowała w izbie, chód tylko żywy archidyakona słyszałem, który zcicha sobie poświstywał.
— Przybywam głodny jak pies do ojcowskiego domu — począł — a tu zamiast nakarmić mnie, morałami przyjmuje. Ale jak Bóg miły, ja to wszystko wiem dobrze. Kara Boska, języki ludzkie, zgorszenie, a to a owo, o tem słyszałem wiele... Jeść mi się chce.
. Wtem stukać zaczął gwałtownie. Wpadł zapewne marszałek, bom usłyszał:
— Do stu katów jeść dawajcie.
— Ale nie tu — przerwał ojciec — do izby tej zaraz się zaczną schodzić ludzie. Niech jeść dadzą naprzeciwko.
Miał ojciec znowu począć admonicye, gdy drzwi się otworzyły. Musieli wnijść przyjaciele, a słudzy ks. archidyakona i jeden począł.
— Ani koni ani psów niema gdzie wygodnie pomieścić.
— Myśmy głodni — dodał drugi.
— A i ja głodny jestem — rozśmiał się ksiądz. — Do tego przyjdzie, że ja tu ojca mając starostą, gospody sobie na mieście szukać będę musiał.
Zaburczał coś stary, musiano dać znać, że jadło przyniesiono i starosta sam wzdychając wtoczył się do izby, w której na niego czekałem.
Twarz miał zmienioną i zbolałą, trząsł głową nic nie mówiąc. Dwie łzy powoli toczyły mu się po policzkach.
— Słyszałeś? widzisz jak mnie Bóg pokarał! Co z nim robić! Ani Boga, ani rodzica, ani ludzi nie słucha.