Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

Rano przychodzę do starosty, który mi tę nowinę z twarzą rozjaśnioną zwiastuje.
— Zmiłuj się — woła ręce łamiąc — jeżeli Boga kochasz, przystań do niego. Jesteś stateczny, możesz go powstrzymać, będziesz miał zasługę wielką.
Zakrzyknąłem chwytając się za głowę.
— Jak to! — zawołałem — tam gdzie ojciec nie może nic, jabym młodzik coś potrafił. Zlituj się pan.
Starosta, który z rozpaczy najniedorzeczniejszych myśli chwycić się był gotów, uparł się i nalegał.
Oświadczyłem tedy stanowczo, że za nic w świecie do archidyakona w służbę nie pójdę.
— Raczej panu staroście za nią podziękuję — dokończyłem. — Nie może to być.
Widząc mnie tak upartym, stary wreszcie nalegania zaniechał a archidyakon przez ojca się dowiedziawszy, żem służbą jego wzgardził, ani już patrzył na mnie.
W Krakowie zbyt księdzu było ciężko ciągle się o duchowieństwo surowe ocierać, spotykając oblicza chmurne a i niejedno słowo ostre, niewygodnie gościć długo. Zabawiwszy kilka dni, pociągnęli do Łęczycy, i myśmy na starostwie, ojca nie wyjmując, lżej odetchnęli.
Ja na mojej tej utrapionej służbie, która się inaczej jak niewolą nazwać nie mogła, pozostałem.
Byłbym doprawdy szukał może innej, ale Pieniążek się przywiązał do mnie, a jam żałował go i litował się nad nim.
Nawykł był wylewać przedemną serce swoje, często pocichu, choć u młokosa, rady zasięgał; wiedziałem, żem mu był potrzebny.
Sołtysiak, choć nie zły człowiek, więcej swojej kieszeni niż starosty dobrej sławy i godności strzegł, musiałem więc na wodzy go trzymać, ostrzegać i nie dopuszczać, aby słabości pana nadużywał.
Naprawdę nie robiłem tak jak nic, alem na chwi-