Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

nie chcąc tu być dłużej; poszedłem do czeladzi, sądząc, że ochłonąwszy pojedzie ze mną, ale pachołkowie księdza pilnowali moich i jak więźniów ich trzymali.
Ani mi dali przystąpić do nich. Musiałem sam sobie konia wyprowadzić, a miałem wierzchowca doskonałego, deresza, którego ledwie zoczywszy Pieniążek uzdę mi z rąk wyrwał i zabrał go sobie. Sakwy nawet i siodła nie mogłem ocalić, gdyż natychmiast swoich koni podosiadawszy, jednego luzem prowadząc, mnie pieszego zostawili, śmiejąc się na pożegnanie.
W sakwach suknie i część pieniędzy starosty się znajdowała, szczęściem żem coś grosza miał w małej kalecie u pasa.
Zostałem tak więc pośród lasu sam jeden i pieszo.
Dróg nie znając, gdy w puszczy łatwo się obłąkać było, musiałem pozostać oczekując ażali na wielkim gościńcu nie trafi się podwoda ku Krakowu lub kupcy albo szlachta, coby mnie poratować mogli.
Ległem na siano, o razowym chlebie i wodzie pośniadawszy, bo w gospodzie mało co więcej znaleźć było można. Trafił się dzień tak nieszczęśliwy, że oprócz dwu żebraków na odpust idących i jednego kmiecia z podwodą, który mi nie mógł być żadną pomocą, nie doczekałem się nikogo do wieczora. Pod noc dopiero kilku jezdnych nadciągnęło.
A i na tych doznałem zawodu. Dwu z nich rannych było, a trzeci, któremu się zbójom z rąk wyrwać udało, nie miał jak tego jednego konia, na którym uciekł.
Opowiedziałem im przygodę moją nie mianując nazwiska tego, który mnie pieszym uczynił i odarł; oni też o swojej mówiąc, gdy mi napastnika i jego ludzi opisali, poznałem zaraz, że nie kto inny tylko Pieniążek ich złupił, próbując szczęścia.
Tak rozpoczął życie nowe, o którem nawet staro-