Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/117

Ta strona została uwierzytelniona.

ście, dla srogiego żalu jakiego doznać miał, nie godziło mi się powiadać.
Nocowaliśmy razem, a że szlachta odarta i pokaleczona niedaleko ztamtąd zamieszkiwała, wyprosiłem, aby mi nazajutrz konia na sprzedaż przyprowadzili.
Tak o głodzie, dosyć czasu zmarnowawszy, nędzną szkapę opłaciwszy we dwoje, ruszyłem już sam Bogu się oddając. Dowlókłem się tak na tej marsze, co ledwie nogi dźwigała, do Krakowa nareszcie, a gdym wrota miejskie ujrzał, serce mi zabiło z radości i z niepokoju.
Com miał ojcu powiedzieć, co zataić?
Cichaczem wprowadziwszy konia do stajen, szedłem naprzód wypocząć. Nie było się z czem spieszyć. Marszałek i Sołtysiak, z któremi się spotkałem, oznajmili mi, że staroście wszystko już było wiadomem, bo mu bezlitośnie dał o tem znać listem wojewoda mazowiecki, jego za syna czyniąc winnym.
Starosta w łóżku leżał, modlił się i płakał.
Myśli zebrawszy poszedłem do niego. Porwał się zobaczywszy mnie.
— Wszystko już miłość wasza wiecie — rzekłem — nic nowego nie przywożę.
— Zgubił siebie ten człek — załamując ręce odrzekł starosta — a i nas okrył sromem. Śmierci mu już życzyć tylko.
Długo nie mogłem się zebrać na to, aby mu o mojej przygodzie opowiedzieć, lecz skryć całkiem dla ludzi, których z sobą miałem, nie było podobna.
Gdym o spotkaniu w lesie wspomniał, jęczeć począł i płakać, ale miłość ojcowska w nim na chwilę górę wzięła, bo kochał to dziecię i spytał, czym go chorym lub zbolałym nie znalazł?
Zabójstwo Baglewskiego, choć to były czasy, w których nie zbywało na wypadkach, a miały się czem umysły zajmować, przeraziło i zaniepokoiło cały nasz świat. Nie mówiono tylko o niem, każdy