Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/129

Ta strona została uwierzytelniona.

ce mi bić na widok jej zaczęło. Gdy głowę podniosła — o Boże miłosierny, Luchnę poznałem! Tak, ona to była, chociaż zmieniona, blada i zmęczonej twarzy. Postrzegłszy mnie, znak głową mi dała, abym się ani zbliżał, ani jej chciał poznawać.
Nie odpędziłaby mnie może nawet Tęczyńska, choć niewymownie się jej obawiałem, czując w niej razem matkę i nieprzyjaciółkę, ale Luchny rozkaz był dla mnie świętym. Tylem tedy pociechy miał, że się z za słupa przypatrywałem jej, a niekiedy chwytałem wzrok ku mnie skierowany, ale msza mi jak jedno oka mgnienie przeszła.
Za słupem pozostawszy widziałem jak wychodziły obie powoli. Nawojowa się obróciła, jakimś wzrokiem smutnym a roztargnionym odnowionym murom się przypatrując, i nim miałem czas za słup się skryć, zobaczyła mnie.
Myślałem, że nie pozna.
Brwi się jej ściągnęły strasznie, wzdrygnęła się i nagle dała mi znak abym się zbliżył.
Nie śmiałem być nieposłusznym, podszedłem powoli! Zmierzyła oczyma moją dosyć ubogą odzież i rzekła tylko nakazująco.
— Pójdźcie za mną.
Luchna pod ten czas ani spojrzała na mnie. Z boku widziałem twarz jej bladą jak ściana.
Wyszliśmy razem z kościoła, a Nawojowa ani się już obejrzała na mnie, szła zadumana i nadąsana, co poznać mogłem po rzucaniu ramionami i chodzie niecierpliwym.
Wiedła mnie tak za sobą aż do dworu starosty rabsztyńskiego, który zajmowała.
Tu w sieniach Luchna się obejrzała ku mnie z politowaniem jakiemś i znikła pośpiesznie. Nawojowa prowadziła mnie do wielkiej izby gościnnej, w której nikogo nie było. Stanąłem u progu. W milczeniu zrzuciła z siebie zasłonę, okrycie, a czyniąc to i niekiedy mierząc mnie oczyma okazywała taką niechęć,