Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/138

Ta strona została uwierzytelniona.

smukła postać i chudzizna a bladość nie bardzo się podobały. Zmarszczył się i usta wydął.
— Mówił mi Szeliga, że służby chcecie, u mnie jest do woli — rzekł — ale do szabli z was niewielka byłaby pociecha. Mnie takich potrzeba, coby już z pałek wyszli, a na was jeszcze młode pierze... Ale piszesz i czytasz?
Potwierdziłem to.
— Mnie w mennicy pisarza potrzeba — rzekł bystro spoglądając na mnie, i gdy spostrzegł na twarzy wyraz zdziwienia, rozśmiał się szydersko. — Tak, jest na zamku mennica... Prawda bez królewskiego pozwolenia szelągi u mnie biją, a no, nie ma czem ludzi płacić, radzić sobie muszę. O tem nie powinni ludzie wiedzieć wiele, bo to moja sprawa... Pisarzem przy mennicy chcesz być?
Nie umiałem odpowiedzieć.
— Co tu pytać? — przerwał nagle, nie doczekawszy się odemnie słowa. — Wziąć go do mennicy... na próbę.
Odwrócił się odemnie.
— Nie mam w tem doświadczenia — odezwałem się i takiej służby nie życzyłem sobie.
— A ja właśnie pytać o to was będę? — zawołał Domaborski. — Jeżeliś w moich rękach, mnie takiego potrzeba, nie masz co mówić nawet, ja nie lubię nieposłuszeństwa.
Skinął na Szeligę.
— Wziąć go do mennicy.
— Przecież niewolnikiem nie jestem — odezwałem się oburzony.
Domaborski nogą uderzył o podłogę.
— U mnie rozprawiania nie ma... Kto się mi w ręce dostał, ten tak skakać musi, jak ja mu zaśpiewam.
— Słyszałeś? — zwrócił się do Szeligi. — Prowadź go do mennicy i stróża mu dodać, kiedy rozumu nie ma.