Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/140

Ta strona została uwierzytelniona.

Nim odpowiedzieć mogłem, wyszedł.
Żyd ani zważając na mnie, swoje dalej ciągnął.
Zostawiony z nim sam, zrozpaczony stałem długo jak osłupiały. Nathan w końcu zlitowawszy się podniósł głowę i wyjąknął pytanie, zkądem się ja tutaj wziął i kto mnie nastręczył.
Byłem tak oburzony tą niewolą, w którą popadłem, żem z goryczą wielką opowiedział mu wszystko, narzekając i przeklinając.
Żyd, słuchał ale szelągi wciąż przebierał; odsuwał jedne na bok, drugie zsypywał do stojącej skrzyni otwartej. Na moje opowiadanie długo nic nie rzekłszy, wytrzymał tak, aż się szelągów przebrało. Naówczas podniósł oczy zaczerwienione, ręce złożył i powoli mówić zaczął.
— Z panem Domaborskim sprawa trudna. Myślicie, żem ja tu z dobrej woli?
Ruszył ramionami.
— Najgorsza rzecz — dodał — że jego pochwycą w końcu, a nas winnemi z nim uczynią bicia fałszywej monety. To są plewy nie pieniądze, one nic niewarte, a co ich on w świat puścił, albo dziw? Jemu tak dużo potrzeba.
Siadłem na pustej skrzyni. Żyd wstał i powoli zszedł na dół, zkąd dochodził nas tu głuchy łoskot uderzeń młota i śmiechy ludzi pracujących w izbie pod naszą. Rozglądnąłem się po komorze sklepionej, w której mnie zamknięto. Miała dwa okna u góry i drzwi zamczyste do dalszych izb. Stół, skrzynia, ławka, półka, na której żyd trzymał swoje miski i garnuszki — więcej tu nie było nic. Com miał robić, nie wiedziałem, ale mi do roboty nie było śpieszno. Myślałem, że opierając się przymusowi, w końcu dokażę tego, iż mnie wypuszczą.
Nathan powrócił wkrótce z jednym worem w ręku, a drugi za nim niósł zasmolony parobek i rzucił go na stół.