Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/152

Ta strona została uwierzytelniona.

iż nawet nie zważano na to, że ja po niewoli zaciągnięty, w podróży najłacniej mogę zbiedz. Zapomniał o tem kasztelan.
Jam rad był, że choć się z tych murów wyrwę i świata trochę zobaczę.
Jechał Domaborski tym razem z niezbyt wiekim pocztem, ale po pańsku. Szły i wozy za nami. On sam od niejakiego czasu ciągle zły i niecierpliwy, przodem na koniu z głową spuszczoną jechał, jakby mu pilno było i stanąć w miejscu, i powracać co rychlej do domu.
Nie dawał długo popasać, z rana jak świt zrywał się w drogę.
Pod noc stanęliśmy w Kaliszu, gdzie on miał własny dwór, ale dawno zaniedbany. Teraz tylko ludzie wysłani przedem, na przyjęcie pana trochę go oczyścili.
Odsunięty od innych domostw, otoczony ogrodem, opasany parkanem mocnym, stał na uboczu, ale nieopodal od zamku. Nimeśmy do miasta wjechali, wyprawił kasztelan przodem Szeligę po coś. Zatrzymał się nieco i dopiero, gdy on powrócił, ruszyliśmy.
Nas po pustych izbach, w których tyłko słomy i siana rzucono na posłanie, pomieszczono. Z wieczora ledwie co było jeść. Beczkę piwa kazał z miasta przyciągnąć kasztelan, i zabraliśmy się do spoczynku. Kogoś się wieczorem spodziewał, dwa razy posyłając, a nie doczekawszy się, poszedł spać i wrota zamknięto.
Kazał jednak u bramy straż postawić.
Ze mną Szeliga leżał, który się nie rozbierał, tylko żelaztwa, co na sobie miał, zrzucił. Stękał czegoś i przewracał się z boku na bok, zasnąć nie mogąc.
Około północy było, gdym poczuł, że mnie trącił ręką. Otwarłem oczy. Szeliga stał i zdawał się przysłuchiwać.
— Nie słyszysz? — rzekł do mnie.
— A cóż słyszeć mam? spałem.