Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

przeciwko Szamotulskiemu. Król odpowiadał na pytania: sąd był, wina była a karany został słusznie.
I nie chciał ani wiedzieć o tem, aby starostę do odpowiedzialności pociągać.
Gdyśmy się tak z Zadorą rozgadali, przerwał sobie nagle i rzekł.
— Nawojowa wdowa w Krakowie siedzi, królowi nieprzyjaciół stara się przyczyniać. Ani poznać zdziczałej baby, tak życie nagle odmieniła. Śpiewacy i muzyka od niej nie wychodzą, uczty codzień, młodzieży wiele. Stroi się choć już zwiędła, maluje, zaleca, skoki wyprawia a dokazuje tak, iż drudzy powiadają jakoby w głowie miała niespełna rozumu. Nie byłem ja tam, bo z królewskiego dworu nikt do niej nie zagląda, ale mi powiadano, że wszystka ta jej wesołość i zalotność jakby choroba jaka wygląda. Zdaje się ciągle w gorączce być, a nawet gdy się śmieje, niewesoły uśmiech przejmuje strachem. To też, choćby się pono za mąż wydać rada była, choć z ojca i z oprawy swej bogatą jest, nie kusi się nikt o jej rękę... Tęczyńskim służy, ale i oni nie radzi z niej, bo nadto sprawia hałasu, a oni cicho nawykli przygotowywać co czynią.
Wiadomość o wdowie nie była miłą dla mnie, alem Zadorze nie powiedział nic. Obiecałem sobie tylko i od dworu i od ulicy, na której mieszkała unikać, aby się z nią nie spotykać. Nie śmiałem pytać o Luchnę, a coś mi mówiło, że i ona z nią być musiała.
Radbym ją był widział, lecz nie mogłem ani myśleć o tem, aby nie wpaść w oko Nawojowej.
Ostrożnie się do koła oglądając, poszedłem nazajutrz po znajomych moich, a naprzód do ks. Kantego.
Jak nie dziwił się, gdym go przychodził żegnać, tak zobaczywszy mnie teraz, nie okazał po sobie, aby mu się to dziwnem wydało.
— Z powrotem znowu — rzekł z uśmiechem — a! ty