Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/015

Ta strona została uwierzytelniona.

Nierychło potem doczekałem się tego, że i u nas ksiąg się namnożyło, a gdy raz je cisnąć zaczęto, potem już sypały się jedne po drugich, choć dlatego rękopismami się w szkołach posługiwano.
Właśnie o tym czasie jakoś zaszły u nas na dworze królewskim zmiany znaczne i zjawił się człowiek, który potem długo, choć cudzoziemcem był i urzędu żadnego nie piastował, na króla, na sprawy publiczne, na królewiczów zwłaszcza młodszych wielki wpływ wywierał.
Byłem podówczas jeszcze pod ks. Długoszem przy królewiczach dorastających, bo najstarszy Władek rok piętnasty poczynał, Kaźmirzowi się liczyło trzynaście, a dwanaście Olbrachcikowi.
Na stolicy arcybiskupiej we Lwowie siedział naówczas mąż sławny, wielce uczony, wysoko ceniony przez ludzi, ale w wielu obudzający obawę, bo był niepomiernie ostrego słowa i sądu surowego, nie wszystko tak widział jak drudzy, z bardzo mnogich rzeczy się wyśmiewał i szydził, gdy drudzy je zakrywali i szczędzili. On nie zważał na nic, co głupotą było zwał głupiem, co łotrowstwem mianował niepoczciwością.
Jakbym już nazwał po imieniu ks. Grzegorza z Sanoka, owego ubogiego sierotkę, który się o własnej sile wszystkiego dobił.
Z łaciny i pięknego stylu, z pisania wierszy, ze znajomości dawnej literatury łacińskiej słynął przed wszystkiemi. Dla niego też ci, co z nim się lubowali w niej, byli najulubieńsi.
Na stolicy lwowskiej siedząc, gdzie akademij, kollegiów, ksiąg, uczonych dysput i ludzi mu brakło, choć miał się czem zajmować około dyecezyi swej, mówiono, że się niepomiernie nudził. Onemu co Wirgilim i Plautem rad żył, słuchać codzień nieokrzesanej rusińskiej mowy, lub kościelnej łaciny, nie w smak było.
Każdy więc uczony, który przybywał do Lwowa, pewien był, że go tam najlepsze przyjęcie i gościna czeka.