Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/026

Ta strona została uwierzytelniona.

sobą zatrzyma przy młodszych, i Olbracht ręczył, że nie dozwoli, aby mu mnie wzięto i na swych posługach zachowa, ale sama zmiana wszelka groźną się wydawała.
Polegałem więcej może na Olbrachcie niż na Szydłowieckim, lecz królewicze do ostatniej chwili wyzwolenia nie mieli własnej woli, król wszystkiem rozporządzał, a sprzeciwić mu się nikt nie ważył.
Zadora, który mało co mając do czynienia, znacznie był ociężał, utył i stracił dawną swą żywość i drapieżność, gdym się przed nim nad losem moim użalał, ruszył ramionami tylko.
— Daj pokój, twardo już wrośłeś do dworu, nikt cię wysadzić nie potrafi. Nie ma się troskać o co.
Dodał mi otuchy trochę. Poszliśmy razem rozsłuchać się i rozpatrzeć po mieście. Od czasu gdym Luchnę raz ostatni spotkał w Krakowie, ani jej, ani Nawojowej nietylkom nie widział, ale mi się o nich nawet słyszeć nie dało nic. Ile razy przyszło w Krakowie czas jakiś mieszkać, dowiadywałem się pilno; mówiono mi, że niejaki czas tu przebywszy wdowa, odjechała do majętności swych i oddawna się tu nie pokazywała.
Nie wiedziano o niej nic.
Idąc ulicą z Zadorą, spotkaliśmy procesyą, której tłum wielki pobożnych towarzyszył. Jakież było podziwienie moje i przestrach, gdy zaraz za księdzem ujrzałem idącą, do niepoznania zestarzałą i zmienioną, a dla mnie zawsze jeszcze tęż samą matkę, której rysy się w pamięci mej wyryły.
Szła w sukni brunatnej, podobnej krojem do tych, jakie nosiły zakonnice św. Franciszka, wytartej i połatanej, z różańcem u pasa, boso, z głową osłoniętą czarnym rąbkiem, świece niosąc w ręku, z oczyma osłupiałemi, wymizerowana, blada, straszna cierpieniem, które się na licu jej malowało.
Wszyscy się na nią oglądali, bo była jedna w tym ubiorze pokutnicy, a sama twarz jej litość obudzała.