Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/027

Ta strona została uwierzytelniona.

Nogi miała zbłocone i pokrwawione; ręce, w których świece i paciorki trzymała, trzęsły się i drżały.
Stanęliśmy zdjąwszy czapki, a jam zaniemiał od tego widoku.
Nawojowa szła nie patrząc na nic i na nikogo; nagle, jakby mój na nią rzucony wzrok siłę miał jakąś i jakby go ona poczuła, zwróciła oczy na mnie.
Stanęła chwilkę, oblicze się jej zmieniło przestrachem, ale wnet się opamiętawszy, spuściła ku ziemi wejrzenie i drżącym krokiem dalej postępowała.
Zadora, któremu była obojętną, wcale jej nie poznał. Nie odzywałem się do niego, dając przejść procesyi i nie mogąc ruszyć z miejsca. Stałem jak wkuty.
Obejrzawszy się na mnie, Zadora dopiero poznał, że coś się stało ze mną, czego zrozumieć nie mógł.
— Co ci jest? — spytał,
— Nie widziałeś nic?
— Com miał widzieć?
Dopierom mu powiedział o niej, ale wierzyć nie chciał.
— Przewidziało ci się — odparł — u stracha wielkie oczy. Zkądżeby jej od tego szaleństwa przejść było do nabożeństwa. Nie może to być, nie może.
Nie dałem mu pokoju, poszliśmy na zwiady. Zaciągnąłem go do kamienicy pod św. Michała, chcąc od ludzi Tęczyńskich języka dostać.
Zadora ludzi znał wszędzie, dopytał się i tu do dalekiego powinowatego, który na zapytanie o wdowę Nawojową, rzekł:
— A juści tu jest od pół roku, szalona baba. Zgryzotę tylko z nią mają Tęczyńscy, bo niewiedzieć nigdy, co uczyni, do czego się rzuci. Po wielkich szałach, kiedy tak dokazywała, że ją już niemal zamykać chcieli, nagle na wieś zbiegła; na zamku sama jedna osiadła, zaparła drzwi, odgrodziła się od ludzi. Napadło ją nabożeństwo, skrucha, pokuta, i oto już kilka miesięcy przy klasztorze