Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/036

Ta strona została uwierzytelniona.

Sliziak się uśmiechał, był teraz tak dla mnie serdecznym, tak powolnym, iż ja trochę się rozmarzać zacząłem.
Szliśmy pod złoty dzwon, który ja zdala znałem, ale co się wewnątrz w nim działo nie wiedziałem spełna. Mieszczańskie było domostwo, lecz do zamożnych należało, więc znalazło się gdzie rozgościć szeroko. Sieni ogromne, wschody ciemne, izby sklepione pokaźne, podwórce obszerne, starczyły i dla liczniejszego dworu. Zdało mi się wszystko to dobrem a najlepszem, iż Nawojowa kamienicę nabywała. Wolałbym był wprawdzie dla niej dom osobno stojący z ogrodem, od zgiełku rynkowego i ulicznego oddalony, ale o taki trudno było. Co lepsze murowane domostwa stały w pośrodku miasta, w ogrodach zaś dworki wszystkie drewniane.
Ale Tęczyńscy mieli też trzy domy wpośród mieszczańskich stojące, a nie sarkali na to. Pod złotym domem na dole był kram, ale ten zamknąć i na izbę mieszkalną przerobić łatwo było.
Tak ze Sliziakiem obejrzawszy przyszłe nabycie, rozradowany wielce chciałem z nim iść też zaraz do klasztoru, na co się nie zgodził.
— Przyjdziesz jutro — rzekł — dziś ona musi to przebyć czego nie lubi, sprawy swoje pieniężne i majątkowe pokończyć, aby była swobodną. Takiego końca jam się nigdy nie spodziewał, ale Bóg łaskaw, taki najlepszy.
Życie moje tedy, choć na pozór nie miało żadnej doznać zmiany, wistocie zmieniło się tak, jakby po nocy czarnej zeszła jutrzenka. Sliziak powiedział dobrze — stał się wistocie cud, nie miałem dosyć słów i modlitw na podziękowanie Bogu.
Lecz biedna ta niewiasta, którą zwałem matką swoją, tyle razy w życiu różnemi porywana prądami, mieniąca się tak dziwnie, czy mogła wytrwać w tem nowem postanowieniu.