Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/076

Ta strona została uwierzytelniona.

nas zważała. Udobruchana nagle rozkazała przynieść wina osłodzonego, kubki i owoców a ciasta. Sama przepiła do mnie roztargniona i poczęła wypytywać o Kallimacha.
Odpowiedziałem jej żartobliwie, iż tak jest chwytany a psuty wszędzie, niewiasty za nim a on za niemi tak goni, że nawet zliczyć niepodobna, ile ich uczyni nieszczęśliwemi.
Pomówiwszy jeszcze z Luchną, która niespokojnie na ten mój wyjazd niespodziany spoglądała, łzy mając na oczach a zmuszając się do uśmiechu, pożegnałem nareszcie gospodynią i w imię Boże smutny wielce puściłem się w drogę.
Jakem ją odbywał i com począł na miejscu, gdym tam spadł jak piorun na ludzi wcale się nikogo nie spodziewających, opisywać nie będę. Majętności były rozległe jako państwa oddzielne, w lasach ogromnych, w przestrzeniach bezludnych rozrzucone. Ci co tu gospodarzyli, niektórzy już od kilku pokoleń, niemal się za dziedzicznych panów mieli, więc też prawie siłą od nich wymagać było potrzeba posłuszeństwa. Prawdy dochodzić nie było łatwo. Mieli tu swych ludzi, a w niewielu majętnościach ucisk wywołał skargi, za które się pomsty obawiano. Trzeba było na najdrapieżniejszych przykładu. Musiałem wyrzucać siłą, karać i zmuszać do posłuszeństwa, a sam się mieć na baczności, bo na życie się zasadzono... i Sliziak czuwać musiał, abyśmy cało i bez sromu wyszli.
Ale jak przepowiadano, tak się stało. Nie starczyły tygodnie te, na które liczyliśmy. Częstokroć w jednym dworze po dni kilka trzeba było siedzieć, nim się dopytało końca.
Naostatek, gdy niemal wszystko sprawiwszy nie wszędzie szczęśliwie przyszło jeszcze do Wilna jechać dla spraw sądowych, już zima nadchodziła. Raz jednak musiałem je załatwić, mówiąc sobie, że powtórnie dla nich nie będę potrzebował odbywać podróży.